Ten temat był już wałkowany przez media, ale nie byłabym sobą, gdybym się nim nie zajęła. Dobrze wiecie jak uwielbiam krytykować Kościół Katolicki. Jestem taka zła.
Co jakiś czas powraca do nas temat księży-pedofilów. Media karmią nas tym, bo to idealny sposób na zasłonięcie naszych oczu tak, abyśmy nie widzieli innych ważnych spraw. Nie twierdzę, że ta sprawa nie jest ważna - bo jest - ale wałkowanie jej w kółko nie jest potrzebne. Dlaczego w takim razie i ja o tym piszę? Bo ta sprawa nie mogła pozostać bez komentarza z mojej strony. A poza tym, nie jestem aż tak sławna, żeby zamydlić oczy połowie Polski ;)
Nie tylko duchowni są pedofilami, jednak społeczeństwo ma w sobie coś takiego, że wymaga więcej od takich osób, niż od zwykłych ludzi. W końcu są oni naszymi przewodnikami, mają dawać nam przykład, ufamy im itd. W sumie nie byłoby w tej sprawie takiej burzy, gdyby Kościół Katolicki zajmował się tą sprawą należycie, tzn. ukarać (odpowiednio!) takiego delikwenta i już. Jednak zawsze pojawi się ktoś, kto musi tę sprawę skomentować w taki sposób, żeby zrazić do siebie kilka milionów ludzi. A co tam!
Tym razem takim kimś okazał się abp Józef Michalik. W swojej wypowiedzi tłumaczył, że dziecko rodziców, którzy się rozwodzą, szuka miłości, lgnie do drugiego człowieka i wciąga go. Arcybiskup tłumaczył się, że nie to miał na myśli, przepraszał za swoją wypowiedź... Ale co poszło do internetu, już nigdy z niego nie wyjdzie. Teraz arcybiskup stwierdził, że winna jest polityka gender i feministki. No pewnie, feministki są winne całemu złu tego świata!
To one walczą o to, żeby w szkołach i przedszkolach wygaszać w dzieciach
poczucie wstydu, a nawet o to, żeby mogły decydować o zmianie swojej
płci - powiedział. No pewnie, bo najlepiej to w ogóle nic nie wiedzieć o swoim ciele i najlepiej w ogóle zrobić temat tabu ze wszystkiego poza duszą, czyż nie? Z drugiej strony, nagle należy postawić ciało nad duszą, bo przecież genitalia są ważniejsze od tego co się czuje i nie wolno zmieniać płci! Amen.
Przecież to nie jest wina pedofila, tylko wina jakieś feministki, która namówiła go do złego. Wcielenie Szatana!
A co Wy myślicie o tej sprawie? Liczę na jakąś fajną dyskusję między nami, dlatego zapraszam do komentowania :)
piątek, 18 października 2013
piątek, 27 września 2013
"Co łaska", ale nie mniej niż siedem stówek
Papież Franciszek znów rozpętał burzę i nie byłabym sobą, gdybym nie zajęła się tym tematem.
Jeśli ludzie widzą interes ekonomiczny, oddalają się od Kościoła, powiedział papież. Czuję sprzeciw, słysząc o „cennikach” na ceremonie religijne. Przed dwoma laty pewna parafia w Buenos Aires miała wyznaczoną cenę za chrzest, w zależności od dnia. Albo czasem młodzi ludzie chcą wziąć ślub, ktoś przyjmuje ich w kancelarii i pokazuje im „cennik”: z dywanem kosztuje tyle, bez dywanu tyle i tak dalej. To jest robienie interesu na kulcie.
U nas w kraju wywołało to burzę, ponieważ każdy wie, że księża biorą pieniądze za swoją posługę. Wirtualna Polska przedstawiła nawet cennik:
Chrzest: Częstochowa 130 zł, Gdańsk 50-100 zł, Gdynia 120 zł, Katowice 100-200 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Modlin 95 zł, Lubartów 325 zł, Łódź 50-200 zł, Poznań 250 zł, Szynwałd 500 zł, Swarzędz 50 zł, Wałbrzych 60 zł, Wrocław 100-200 zł,
Ślub: Brodnica 50 zł, Gdańsk 100-400 zł, Lublin 780 zł, Legnica 1200 zł, Łódź 400-1000 zł, Kętrzyn 475 zł, Kołobrzeg 200-300 zł, Kraków 200-600 zł, Olkusz 750 zł, Poznań 700 zł, Radomsko 550 zł, Wołomin 1500 zł,
Komunia: Łódź 80-100 zł, Kołobrzeg 150 zł, Kraków 20-100 zł, Poznań 100 zł, Wrocław 50-300 zł,
Pogrzeb: Gdańsk 200-300 zł, Lubartów 550 zł, Łódź 600-700 zł, Katowice 100 zł, Kalwaria Zebrzydowska 600 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Koszalin 150 zł, Krośnice 700 zł, Magdalenka 500 zł, Nałęczów 850 zł, Poznań 800 zł, Radom 725 zł, Tarnobrzeg 75 zł, Tychy 450 zł, Wrocław 200-600 zł,
Zaświadczenie: Bochnia 30 zł, Bydgoszcz 40 zł, Kraków 10-100 zł, Lubań 20 zł, Poznań 100 zł, Sosnowiec 10 zł, Strzyżów 50 zł, Wrocław 5 zł,
Intencja mszalna: Częstochowa 20 zł, Gdańsk 30-50 zł, Grójec 33 zł, Katowice 20-100 zł, Kołobrzeg 50 zł, Koszalin 140 zł, Kraków 20-100 zł, Łódź 50 zł, Mielec 75 zł, Poznań 100 zł, Przemyśl 167 zł, Wrocław 300 zł
Wypominki: Bieruń Nowy 10 zł, Chorzów 90 zł, Lublin 85 zł, Malbork 75 zł, Mielec 53 zł, Osiek 44 zł, Piastów 50 zł, Piła 70 zł, Poznań 70 zł, Puńsk 68 zł, Siepraw 100 zł, Tychy 30 zł, Żegocina 73 zł
Prawda jest taka, że pieniądze, które dostają księża pochodzą praktycznie tylko z takiej posługi. Dzieli się to na stypendia - czyli pieniądze otrzymane za odprawienie zamówionej mszy; opłaty z tzw. prawa stuły (iura stolae) - ofiary za sakramenty, do których ksiądz zakłada stułę (śluby, chrzty) oraz sakramentalia (pogrzeby i poświęcenia). Do tego dochodzą jeszcze ofiary za wypominki i ofiary składane podczas kolędy (ofiary z wizyty duszpasterskiej są dobrowolne, ksiądz nie ma prawa wymagać w takim przypadku pieniędzy, nie jest to też żaden utarty zwyczaj, w niektórych parafiach takie składanie ofiar jest nawet potępiane). Jeżeli księża uczą w szkołach, czy wykładają na uczelni, dostają także pensję od naszego państwa. Jednak czasem dzieje się tak, że wikariusz musi oddać ową pensję proboszczowi na potrzeby parafii lub do podziału. Jeśli chodzi o datki na tacę - rzadko kiedy trafiają one do księży. Głównie idą na Caritas, do Ziemi Świętej, do biskupów, na opłaty za media wykorzystywane w parafii lub na jakiś inny wyższy cel.
Z zarobionych pieniędzy księża płacą na rzecz państwa i Kościoła podatek (jego wysokość zależy od ilości mieszkańców parafii, a nie od ilości wiernych). W diecezjach składają się na fundusz wspierania emerytowanych i chorych kapłanów, na misje i na seminaria duchowe. Niejednokrotnie muszą też opłacić swoje wykształcenie z czasów pobierania nauk w seminarium.
System podatkowy i wynagrodzenie duchownych nie są w Polsce uregulowane. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, gdzie ma miejsce taka sytuacja. Jeśli chcecie przeczytać jak wygląda to w innych krajach, zapraszam do przeczytania tego artykułu: >>>KLIK<<< .
Jestem przeciwna cennikowi w parafiach. Jeżeli system wynagrodzeń dla duchownych w naszym państwie wygląda, jak wygląda, to wszędzie powinna obowiązywać zasada co łaska. Nie każdego stać na zapłacenie wygórowanej kwoty. Ksiądz powinien znać swoich wiernych i wiedzieć ile mogą dać.
A co Wy o tym myślicie? Zapraszam do komentowania!
Jeśli ludzie widzą interes ekonomiczny, oddalają się od Kościoła, powiedział papież. Czuję sprzeciw, słysząc o „cennikach” na ceremonie religijne. Przed dwoma laty pewna parafia w Buenos Aires miała wyznaczoną cenę za chrzest, w zależności od dnia. Albo czasem młodzi ludzie chcą wziąć ślub, ktoś przyjmuje ich w kancelarii i pokazuje im „cennik”: z dywanem kosztuje tyle, bez dywanu tyle i tak dalej. To jest robienie interesu na kulcie.
U nas w kraju wywołało to burzę, ponieważ każdy wie, że księża biorą pieniądze za swoją posługę. Wirtualna Polska przedstawiła nawet cennik:
Chrzest: Częstochowa 130 zł, Gdańsk 50-100 zł, Gdynia 120 zł, Katowice 100-200 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Modlin 95 zł, Lubartów 325 zł, Łódź 50-200 zł, Poznań 250 zł, Szynwałd 500 zł, Swarzędz 50 zł, Wałbrzych 60 zł, Wrocław 100-200 zł,
Ślub: Brodnica 50 zł, Gdańsk 100-400 zł, Lublin 780 zł, Legnica 1200 zł, Łódź 400-1000 zł, Kętrzyn 475 zł, Kołobrzeg 200-300 zł, Kraków 200-600 zł, Olkusz 750 zł, Poznań 700 zł, Radomsko 550 zł, Wołomin 1500 zł,
Komunia: Łódź 80-100 zł, Kołobrzeg 150 zł, Kraków 20-100 zł, Poznań 100 zł, Wrocław 50-300 zł,
Pogrzeb: Gdańsk 200-300 zł, Lubartów 550 zł, Łódź 600-700 zł, Katowice 100 zł, Kalwaria Zebrzydowska 600 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Koszalin 150 zł, Krośnice 700 zł, Magdalenka 500 zł, Nałęczów 850 zł, Poznań 800 zł, Radom 725 zł, Tarnobrzeg 75 zł, Tychy 450 zł, Wrocław 200-600 zł,
Zaświadczenie: Bochnia 30 zł, Bydgoszcz 40 zł, Kraków 10-100 zł, Lubań 20 zł, Poznań 100 zł, Sosnowiec 10 zł, Strzyżów 50 zł, Wrocław 5 zł,
Intencja mszalna: Częstochowa 20 zł, Gdańsk 30-50 zł, Grójec 33 zł, Katowice 20-100 zł, Kołobrzeg 50 zł, Koszalin 140 zł, Kraków 20-100 zł, Łódź 50 zł, Mielec 75 zł, Poznań 100 zł, Przemyśl 167 zł, Wrocław 300 zł
Wypominki: Bieruń Nowy 10 zł, Chorzów 90 zł, Lublin 85 zł, Malbork 75 zł, Mielec 53 zł, Osiek 44 zł, Piastów 50 zł, Piła 70 zł, Poznań 70 zł, Puńsk 68 zł, Siepraw 100 zł, Tychy 30 zł, Żegocina 73 zł
Prawda jest taka, że pieniądze, które dostają księża pochodzą praktycznie tylko z takiej posługi. Dzieli się to na stypendia - czyli pieniądze otrzymane za odprawienie zamówionej mszy; opłaty z tzw. prawa stuły (iura stolae) - ofiary za sakramenty, do których ksiądz zakłada stułę (śluby, chrzty) oraz sakramentalia (pogrzeby i poświęcenia). Do tego dochodzą jeszcze ofiary za wypominki i ofiary składane podczas kolędy (ofiary z wizyty duszpasterskiej są dobrowolne, ksiądz nie ma prawa wymagać w takim przypadku pieniędzy, nie jest to też żaden utarty zwyczaj, w niektórych parafiach takie składanie ofiar jest nawet potępiane). Jeżeli księża uczą w szkołach, czy wykładają na uczelni, dostają także pensję od naszego państwa. Jednak czasem dzieje się tak, że wikariusz musi oddać ową pensję proboszczowi na potrzeby parafii lub do podziału. Jeśli chodzi o datki na tacę - rzadko kiedy trafiają one do księży. Głównie idą na Caritas, do Ziemi Świętej, do biskupów, na opłaty za media wykorzystywane w parafii lub na jakiś inny wyższy cel.
Z zarobionych pieniędzy księża płacą na rzecz państwa i Kościoła podatek (jego wysokość zależy od ilości mieszkańców parafii, a nie od ilości wiernych). W diecezjach składają się na fundusz wspierania emerytowanych i chorych kapłanów, na misje i na seminaria duchowe. Niejednokrotnie muszą też opłacić swoje wykształcenie z czasów pobierania nauk w seminarium.
System podatkowy i wynagrodzenie duchownych nie są w Polsce uregulowane. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, gdzie ma miejsce taka sytuacja. Jeśli chcecie przeczytać jak wygląda to w innych krajach, zapraszam do przeczytania tego artykułu: >>>KLIK<<< .
Jestem przeciwna cennikowi w parafiach. Jeżeli system wynagrodzeń dla duchownych w naszym państwie wygląda, jak wygląda, to wszędzie powinna obowiązywać zasada co łaska. Nie każdego stać na zapłacenie wygórowanej kwoty. Ksiądz powinien znać swoich wiernych i wiedzieć ile mogą dać.
A co Wy o tym myślicie? Zapraszam do komentowania!
piątek, 20 września 2013
Umarłeś i myślisz, że sobie odpoczniesz? Nie ma tak dobrze: zapraszamy do czyśćca!
Wczoraj odbyła się msza miesiąc po pogrzebie mojego dziadka. Zapytałam się mojej mamy skąd pochodzi zwyczaj zamawiania takiej mszy. Nie potrafiła mi odpowiedzieć, dlatego postanowiłam poszukać informacji na własną rękę. Właśnie o tym będzie dzisiejsza notka. Przy okazji powyśmiewam trochę wizję czyśćca.
Już w pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa powstała wizja czyśćca. Powszechną opinią było, że duszy, która przebywa w purgatorium (szpanuję, że znam łacińską nazwę) najbardziej pomoże odprawienie w jej intencji mszy świętej. Innymi formami pomocy są modlitwa, dobre uczynki i... nasze cierpienie, które możemy obrócić w pomoc zmarłemu. Także, dobrze wszystkim znana, stypa powstała po to, aby pomagać duszy zmarłego - posiłek dla uczestników pogrzebu jest dobrym uczynkiem, który wliczany jest do pomocy duszy. Skąd jednak msza miesiąc po pogrzebie? Z pogańskich wierzeń (zresztą, jak kilka innych obrzędów). Kiedyś wierzono, że po śmierci człowieka jego dusza pozostaje w ciele trzy dni (dlatego pogrzeb według zwyczaju powinien odbywać się trzeciego dnia po śmierci), do siódmego dnia pozostaje przy grobie (kiedyś odprawiało się także mszę po siedmiu dniach), natomiast po trzydziestu dniach w końcu uchodzi do nieba (i stąd msza miesiąc po pogrzebie). Żeby to nie śmierdziało jakimś pogaństwem, to sprytni katolicy wymyślili sobie takie usprawiedliwienia: trzy dni, bo Chrystus zmartwychwstał po trzech dniach; siódmy dzień pozostał po prostu symbolicznym wiecznym odpoczynkiem; trzydzieści dni symbolizowało trzydziestodniową żałobę Narodu Wybranego po Mojżeszu i Aaronie (zresztą do dziś taka żałoba w pewnym sensie występuje w judaizmie pod postacią szloszimu, o czym już pisałam >>>KLIK<<<).
Oprócz mszy miesiąc po pogrzebie, istnieje także ofiarowanie mszy w intencji zmarłego w pierwszą rocznicę jego śmierci oraz w każdą kolejną. Jednak jest to już po prostu miły gest. Jest jeszcze coś takiego jak mszy gregoriańskie, odprawiane w intencji zmarłego codziennie przez miesiąc. Praktyka celebrowania tych mszy wywodzi się z czasów papieża świętego Grzegorza Wielkiego. Polecił on celebrować tyleż mszy, po kolei każdego dnia, za zmarłego zakonnika. Po odprawieniu tych mszy papież dowiedział się, że ów zakonnik został wybawiony z czyśćca i cieszy się już oglądaniem Boga w niebie.
Ok, pozostaje sprawa czyśćca. Nie wierzę, żeby istniał. Dlaczego? Ponieważ wtedy ofiara Jezusa na krzyżu za nasze grzechy nie miałaby sensu. Chrystus zgładził grzechy przeszłe, ówczesne i przyszłe. Poświęcił się dla nas, abyśmy właśnie nie musieli przechodzić jakichś męczarni.
Dlaczego w takim razie katolicy wierzą w istnienie czyśćca? Na swoją obronę podają kilka cytatów z Pisma Świętego:
Już w pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa powstała wizja czyśćca. Powszechną opinią było, że duszy, która przebywa w purgatorium (szpanuję, że znam łacińską nazwę) najbardziej pomoże odprawienie w jej intencji mszy świętej. Innymi formami pomocy są modlitwa, dobre uczynki i... nasze cierpienie, które możemy obrócić w pomoc zmarłemu. Także, dobrze wszystkim znana, stypa powstała po to, aby pomagać duszy zmarłego - posiłek dla uczestników pogrzebu jest dobrym uczynkiem, który wliczany jest do pomocy duszy. Skąd jednak msza miesiąc po pogrzebie? Z pogańskich wierzeń (zresztą, jak kilka innych obrzędów). Kiedyś wierzono, że po śmierci człowieka jego dusza pozostaje w ciele trzy dni (dlatego pogrzeb według zwyczaju powinien odbywać się trzeciego dnia po śmierci), do siódmego dnia pozostaje przy grobie (kiedyś odprawiało się także mszę po siedmiu dniach), natomiast po trzydziestu dniach w końcu uchodzi do nieba (i stąd msza miesiąc po pogrzebie). Żeby to nie śmierdziało jakimś pogaństwem, to sprytni katolicy wymyślili sobie takie usprawiedliwienia: trzy dni, bo Chrystus zmartwychwstał po trzech dniach; siódmy dzień pozostał po prostu symbolicznym wiecznym odpoczynkiem; trzydzieści dni symbolizowało trzydziestodniową żałobę Narodu Wybranego po Mojżeszu i Aaronie (zresztą do dziś taka żałoba w pewnym sensie występuje w judaizmie pod postacią szloszimu, o czym już pisałam >>>KLIK<<<).
Oprócz mszy miesiąc po pogrzebie, istnieje także ofiarowanie mszy w intencji zmarłego w pierwszą rocznicę jego śmierci oraz w każdą kolejną. Jednak jest to już po prostu miły gest. Jest jeszcze coś takiego jak mszy gregoriańskie, odprawiane w intencji zmarłego codziennie przez miesiąc. Praktyka celebrowania tych mszy wywodzi się z czasów papieża świętego Grzegorza Wielkiego. Polecił on celebrować tyleż mszy, po kolei każdego dnia, za zmarłego zakonnika. Po odprawieniu tych mszy papież dowiedział się, że ów zakonnik został wybawiony z czyśćca i cieszy się już oglądaniem Boga w niebie.
Ok, pozostaje sprawa czyśćca. Nie wierzę, żeby istniał. Dlaczego? Ponieważ wtedy ofiara Jezusa na krzyżu za nasze grzechy nie miałaby sensu. Chrystus zgładził grzechy przeszłe, ówczesne i przyszłe. Poświęcił się dla nas, abyśmy właśnie nie musieli przechodzić jakichś męczarni.
Dlaczego w takim razie katolicy wierzą w istnienie czyśćca? Na swoją obronę podają kilka cytatów z Pisma Świętego:
Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z
nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie
wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż
zwrócisz ostatni grosz. (Mt 5, 25-26)
Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie
mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu
odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym. (Mt 12, 32)
I jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo
je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. (Mt 12, 27)
Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne
żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i
trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i
trzy noce w łonie ziemi. (Mt 12, 39-40)
Bronią się jeszcze kilkoma fragmentami listów apostolskich, ale ja w swoich wierzeniach opieram się tylko na słowach Jezusa i nie lubię przytaczać argumentów ze słów apostołów. Jednak, jeśli macie ochotę się z nimi zapoznać, to podaję namiary: 1 Kor 3, 10-15; 1 P 3, 18-20; 4, 6; Ef 4,
8-9; Rz 10, 7; Dz 2, 24-31; Hbr 13, 20.
Wracając do fragmentów z Ewangelii: jakoś nigdy nie byłam geniuszem w interpretacji tekstów, ale śmiem twierdzić, że owe cytaty ani trochę nie mówią o czyśćcu. Katolicy wierzą, że Jezus po swojej śmierci spędził trzy dni właśnie w czyśćcu (o czym ma świadczyć np. fragment o Jonaszu). Mnie powyższe fragmenty nie przekonują.
W jednej z pierwszych notek pisałam troszeczkę o czyśćcu (ale tylko kilka zdań, możecie tam jednak zajrzeć, jeśli nie znacie tego postu: >>>KLIK<<< ). Podejrzewam, że jego wizja powstała po to, aby duchowni mogli zarabiać na odpustach. Czyściec nie ma żadnego praktycznego zastosowania poza okazją do zarabiania na odprawianiu mszy (czy kiedyś - dawania odpustów) oraz uspokojenia myśli dobrych duszyczek oburzonych faktem, że jakiś grzesznik może dostać miejscówkę w niebie tuż obok nich (a tak, zanim dostanie miejsce, to się przynajmniej nacierpi, a jak!). Taka wizja mnie po prostu śmieszy.
A jak jest z Wami? Wierzycie w istnienie czyśćca? Zapraszam do komentowania!
piątek, 13 września 2013
Trochę o stygmatach
Dzisiaj napiszę co nieco o stygmatach. Temat trudny, bo to nie wiadomo skąd pochodzą, bo to nie wiadomo czy akurat te są prawdziwe, bo ludzie, którzy je mieli są połączeni z licznymi kontrowersjami.
Zaczynając od słownikowej definicji: stygmaty to rany na ciele będące symbolem szczególnej łączności z Bogiem. Niekoniecznie jest to połączone z ranami Chrystusa, ponieważ w islamie również występuje coś takiego jak stygmaty. Wtedy owe rany odpowiadają ranom Mahometa odniesionym przez niego w bitwach. Jednak głównie słyszy się o stygmatach powiązanych z ranami Jezusa, dlatego tym się zajmę.
Oficjalna historia stygmatów rozpoczyna się od Franciszka z Asyżu. To on bowiem był pierwszym, który otrzymał stygmaty. We wrześniu 1224 r., podczas ekstazy na górze La Verna, ujrzał zstępującego z nieba anioła, który obdarzył go pięcioma stygmatami. Początkowo ukrywał je przed współbraćmi, jednak ostatecznie sprawiały mu tyle bólu, że schorowany mnich nie mógł się poruszać. Franciszek zapoczątkował bardzo niezwykłą modę. Do końca XIII w. pojawiło się ok. 30, a do początku XX stulecia ok. 320 stygmatyków.
O wielu stygmatykach możecie przeczytać w internecie. Wystarczy nawet w Wikipedii wpisać hasło stygmat i już natraficie na listę osób, które miały stygmaty. Możecie przeczytać o Elżbiecie z Herkenrode, która miała w zwyczaju bić się w stygmaty. Ciekawa jest także historia Marii Magdaleny de’ Pazzi, która ściągała szaty z figury Jezusa, doznając "miłosnego uniesienia". Fajna jest także historia Berty Mrazek, która była niewidoma i sparaliżowana, a po wniesieniu jej do kościoła, w którym znajdowała się figurka Madonny, doznała ozdrowienia; trzy lata później otrzymała stygmaty i zaczęła ubierać się jak mężczyzna oraz nakazała nazywać się Georges Marasco; potem ściągała na siebie choroby innych ludzi, aż w końcu została oskarżona o malwersacje i oszustwa. Głośno było także o Theresie Neumann. W młodości Theresa została dotknięta ślepotą i częściowym paraliżem, co przykuło ją do łóżka. Pewnego ranka w 1923 r., po modlitwie do bł. Teresy z Lisieux, odzyskała wzrok. Dwa lata później, w dniu kanonizacji swojej patronki, była w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Pierwszy stygmat pojawił się na jej boku w 1926 r.; niedługo potem Neumann doświadczyła wizji męki Jezusa, którą potem przeżywała co piątek przez kolejne 36 lat. Badało ją wielu lekarzy i naukowców. Stwierdzono, że jej rany pojawiają się tylko wtedy, kiedy zostaje sama w pokoju. Kobieta żywiła się tylko hostią. Jednak i to zostało podważone, ponieważ Theresa oddawała za dużo moczu. Wszyscy znamy też ojca Pio z Pietrelciny. Podobno posiadał zdolność bilokacji (pojawianie się w dwóch miejscach naraz). Kiedy jego kult wykroczył poza ramy kultu dopuszczalnego ludzkiej istocie, oskarżono go o bycie szarlatanem.
Naukowcy spierają się co do prawdziwości stygmatów. Niektórzy twierdzą, że stygmatycy sami zadają sobie te rany, inni że są one wytworem autosugestii (nawet był taki eksperyment niemieckiego psychiatry Alfreda Lechlera, który za pomocą hipnozy wywołał u kobiety stygmaty. Są też tacy, którzy twierdzą, że stygmaty pojawiają się po głodówce (zaburzenia po tym doprowadzają ludzi do samookaleczania się).
Sprawa ze stygmatami wygląda nieciekawie także z powodu umiejscowienia ran. W większości, stygmatycy doznają ran na dłoniach, a według faktów historycznych, osoby krzyżowane miały przebijane nadgarstki (są jednak stygmatycy z ranami na nadgarstkach). To samo tyczy się rany po przebiciu włócznią - niektórzy mają ją po lewej, inni po prawej stronie. Jak było naprawdę? Nie wiadomo.
A co Wy myślicie na ten temat? Znacie jakieś ciekawe historie związane ze stygmatami? Zapraszam do komentowania!
Zaczynając od słownikowej definicji: stygmaty to rany na ciele będące symbolem szczególnej łączności z Bogiem. Niekoniecznie jest to połączone z ranami Chrystusa, ponieważ w islamie również występuje coś takiego jak stygmaty. Wtedy owe rany odpowiadają ranom Mahometa odniesionym przez niego w bitwach. Jednak głównie słyszy się o stygmatach powiązanych z ranami Jezusa, dlatego tym się zajmę.
Oficjalna historia stygmatów rozpoczyna się od Franciszka z Asyżu. To on bowiem był pierwszym, który otrzymał stygmaty. We wrześniu 1224 r., podczas ekstazy na górze La Verna, ujrzał zstępującego z nieba anioła, który obdarzył go pięcioma stygmatami. Początkowo ukrywał je przed współbraćmi, jednak ostatecznie sprawiały mu tyle bólu, że schorowany mnich nie mógł się poruszać. Franciszek zapoczątkował bardzo niezwykłą modę. Do końca XIII w. pojawiło się ok. 30, a do początku XX stulecia ok. 320 stygmatyków.
O wielu stygmatykach możecie przeczytać w internecie. Wystarczy nawet w Wikipedii wpisać hasło stygmat i już natraficie na listę osób, które miały stygmaty. Możecie przeczytać o Elżbiecie z Herkenrode, która miała w zwyczaju bić się w stygmaty. Ciekawa jest także historia Marii Magdaleny de’ Pazzi, która ściągała szaty z figury Jezusa, doznając "miłosnego uniesienia". Fajna jest także historia Berty Mrazek, która była niewidoma i sparaliżowana, a po wniesieniu jej do kościoła, w którym znajdowała się figurka Madonny, doznała ozdrowienia; trzy lata później otrzymała stygmaty i zaczęła ubierać się jak mężczyzna oraz nakazała nazywać się Georges Marasco; potem ściągała na siebie choroby innych ludzi, aż w końcu została oskarżona o malwersacje i oszustwa. Głośno było także o Theresie Neumann. W młodości Theresa została dotknięta ślepotą i częściowym paraliżem, co przykuło ją do łóżka. Pewnego ranka w 1923 r., po modlitwie do bł. Teresy z Lisieux, odzyskała wzrok. Dwa lata później, w dniu kanonizacji swojej patronki, była w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Pierwszy stygmat pojawił się na jej boku w 1926 r.; niedługo potem Neumann doświadczyła wizji męki Jezusa, którą potem przeżywała co piątek przez kolejne 36 lat. Badało ją wielu lekarzy i naukowców. Stwierdzono, że jej rany pojawiają się tylko wtedy, kiedy zostaje sama w pokoju. Kobieta żywiła się tylko hostią. Jednak i to zostało podważone, ponieważ Theresa oddawała za dużo moczu. Wszyscy znamy też ojca Pio z Pietrelciny. Podobno posiadał zdolność bilokacji (pojawianie się w dwóch miejscach naraz). Kiedy jego kult wykroczył poza ramy kultu dopuszczalnego ludzkiej istocie, oskarżono go o bycie szarlatanem.
Naukowcy spierają się co do prawdziwości stygmatów. Niektórzy twierdzą, że stygmatycy sami zadają sobie te rany, inni że są one wytworem autosugestii (nawet był taki eksperyment niemieckiego psychiatry Alfreda Lechlera, który za pomocą hipnozy wywołał u kobiety stygmaty. Są też tacy, którzy twierdzą, że stygmaty pojawiają się po głodówce (zaburzenia po tym doprowadzają ludzi do samookaleczania się).
Sprawa ze stygmatami wygląda nieciekawie także z powodu umiejscowienia ran. W większości, stygmatycy doznają ran na dłoniach, a według faktów historycznych, osoby krzyżowane miały przebijane nadgarstki (są jednak stygmatycy z ranami na nadgarstkach). To samo tyczy się rany po przebiciu włócznią - niektórzy mają ją po lewej, inni po prawej stronie. Jak było naprawdę? Nie wiadomo.
A co Wy myślicie na ten temat? Znacie jakieś ciekawe historie związane ze stygmatami? Zapraszam do komentowania!
piątek, 6 września 2013
Na początku było... Słowo, jajko czy kura?
Dzisiaj trochę o powstaniu świata. Zapewne każdy z Was wie, że o powstaniu świata nie wiemy zbyt wiele. Od zamierzchłych czasów ludzie starali się wytłumaczyć jak to się stało, że żyjemy i skąd wzięło się to miejsce, gdzie żyjemy. I w końcu powstały pewne teorie.
Jedną z nich jest kreacjonizm. Jest to pogląd przyjmujący powstanie życia za akt twórczy pewnej wyższej istoty. Ów pogląd zakłada również niezmienność gatunków (czyli tacy, jacy byliśmy, tacy powstaliśmy, nie ulegliśmy zmianie od początku świata). Są kreacjoniści, którzy traktują "prawdy objawione" jako znak, przenośnię, ale są też tacy, którzy traktują je dosłownie - tych nazywa się fundamentalistami. Jakiś czas temu powstało coś takiego, jak kreacjonizm naukowy (reprezentowany głównie przez chrześcijan z Ameryki i Australii). Jego zwolennicy twierdzą, że są w stanie udowodnić naukowo, że to co jest napisane w Biblii na temat powstania świata jest dosłowne i prawdziwe. No cóż, jak dotąd ich osiągnięcia kończą się na fałszowaniu wyników badań. W naszym kraju również mieliśmy do czynienia z tym rodzajem kreacjonizmu. Pamiętacie te czasy, kiedy Ministrem Edukacji był Roman Giertych? Wtedy to Maciej Giertych (zwolennik kreacjonizmu naukowego) przekonywał wszystkich o błędności teorii ewolucji, powołując się na biblijny zapisy walki Jerzego ze smokiem i potopu.
Istnieje też coś takiego, jak ewolucjonizm. Wbrew pozorom, teoria ewolucji w swoim założeniu nie neguje istnienia Boga. Traktuje ona tylko o procesie ewolucji, jaki przechodzi każdy organizm, nie wybiega w czasy powstania świata. Jednak jest ona sprzeczna z założeniami kreacjonizmu, dlatego kreacjoniści tak bardzo nie lubią ewolucjonistów. Inaczej sprawa się ma, jeśli weźmiemy pod uwagę neodarwinizm, bo mówi on o tym, że życie to niekierowany jakąkolwiek inteligencją, bezcelowy proces bazujący na przypadkowych mutacjach i doborze naturalnym.
Im więcej było dowodów na słuszność teorii ewolucji, tym więcej powstawało wyjaśnień o początkach świata. I tak pojawiła się teoria inteligentnego projektu. Jest to koncepcja, która utrzymuje, że wyjaśnieniem dla pewnych cech Wszechświata i żywych organizmów jest siła sprawcza – "inteligentna przyczyna", a nie tylko działające samoistnie niesterowane procesy przyrodnicze, takie jak dobór naturalny i ewolucja. Jednak owa teoria nie nazywa owego "projektanta" w jakikolwiek sposób. Jest to po prostu "inteligentna przyczyna". Teoria inteligentnego projektu zakłada, że struktury uformowane inteligentnie da się wykrywać naukowymi metodami.
Jest jednak teoria, która głosi, że Boże sterowanie procesem ewolucji jest nieodróżnialne od mechanizmów naturalistycznych. Nazywamy to teistycznym ewolucjonizmem (kreacjonizmem ewolucyjnym). Głosi on, że ewolucja jest zgodna z prawdami religijnymi, jakoby świat został stworzony przez Boga. Ów ewolucjonizm ma dwa nurty:
*deistyczny, który zakłada, że Bóg stworzywszy świat nadał mu pewne prawa, których konsekwencją jest m.in. ewolucja biologiczna, jednak od tego momentu nie ingeruje w jego losy;
*teistyczny, który zakłada ciągłą ingerencję Boga w stworzenie, nieodróżnialną jednak przy użyciu metodologii nauk przyrodniczych od zjawisk naturalnych. Pogląd ten związany jest z koncepcją teologiczną uważającą, że akt stwarzania nie był jednostkowym wydarzeniem, lecz rozłożony jest na cały czas trwania Wszechświata.
I tu dochodzimy do momentu, gdzie zgadzam się z Kościołem Katolickim (szok, co nie?). Kreacjonizm ewolucyjny jest oficjalnym poglądem Kościoła Katolickiego na sprawę stworzenia świata. Katolicy uznają proces ewolucji, wierzą jednak, że zapoczątkował go Bóg.
A co Wy myślicie o tej sprawie? Znacie jeszcze jakieś teorie powstania świata, którymi chcielibyście się podzielić? Zapraszam do komentowania!
Jedną z nich jest kreacjonizm. Jest to pogląd przyjmujący powstanie życia za akt twórczy pewnej wyższej istoty. Ów pogląd zakłada również niezmienność gatunków (czyli tacy, jacy byliśmy, tacy powstaliśmy, nie ulegliśmy zmianie od początku świata). Są kreacjoniści, którzy traktują "prawdy objawione" jako znak, przenośnię, ale są też tacy, którzy traktują je dosłownie - tych nazywa się fundamentalistami. Jakiś czas temu powstało coś takiego, jak kreacjonizm naukowy (reprezentowany głównie przez chrześcijan z Ameryki i Australii). Jego zwolennicy twierdzą, że są w stanie udowodnić naukowo, że to co jest napisane w Biblii na temat powstania świata jest dosłowne i prawdziwe. No cóż, jak dotąd ich osiągnięcia kończą się na fałszowaniu wyników badań. W naszym kraju również mieliśmy do czynienia z tym rodzajem kreacjonizmu. Pamiętacie te czasy, kiedy Ministrem Edukacji był Roman Giertych? Wtedy to Maciej Giertych (zwolennik kreacjonizmu naukowego) przekonywał wszystkich o błędności teorii ewolucji, powołując się na biblijny zapisy walki Jerzego ze smokiem i potopu.
Istnieje też coś takiego, jak ewolucjonizm. Wbrew pozorom, teoria ewolucji w swoim założeniu nie neguje istnienia Boga. Traktuje ona tylko o procesie ewolucji, jaki przechodzi każdy organizm, nie wybiega w czasy powstania świata. Jednak jest ona sprzeczna z założeniami kreacjonizmu, dlatego kreacjoniści tak bardzo nie lubią ewolucjonistów. Inaczej sprawa się ma, jeśli weźmiemy pod uwagę neodarwinizm, bo mówi on o tym, że życie to niekierowany jakąkolwiek inteligencją, bezcelowy proces bazujący na przypadkowych mutacjach i doborze naturalnym.
Im więcej było dowodów na słuszność teorii ewolucji, tym więcej powstawało wyjaśnień o początkach świata. I tak pojawiła się teoria inteligentnego projektu. Jest to koncepcja, która utrzymuje, że wyjaśnieniem dla pewnych cech Wszechświata i żywych organizmów jest siła sprawcza – "inteligentna przyczyna", a nie tylko działające samoistnie niesterowane procesy przyrodnicze, takie jak dobór naturalny i ewolucja. Jednak owa teoria nie nazywa owego "projektanta" w jakikolwiek sposób. Jest to po prostu "inteligentna przyczyna". Teoria inteligentnego projektu zakłada, że struktury uformowane inteligentnie da się wykrywać naukowymi metodami.
Jest jednak teoria, która głosi, że Boże sterowanie procesem ewolucji jest nieodróżnialne od mechanizmów naturalistycznych. Nazywamy to teistycznym ewolucjonizmem (kreacjonizmem ewolucyjnym). Głosi on, że ewolucja jest zgodna z prawdami religijnymi, jakoby świat został stworzony przez Boga. Ów ewolucjonizm ma dwa nurty:
*deistyczny, który zakłada, że Bóg stworzywszy świat nadał mu pewne prawa, których konsekwencją jest m.in. ewolucja biologiczna, jednak od tego momentu nie ingeruje w jego losy;
*teistyczny, który zakłada ciągłą ingerencję Boga w stworzenie, nieodróżnialną jednak przy użyciu metodologii nauk przyrodniczych od zjawisk naturalnych. Pogląd ten związany jest z koncepcją teologiczną uważającą, że akt stwarzania nie był jednostkowym wydarzeniem, lecz rozłożony jest na cały czas trwania Wszechświata.
I tu dochodzimy do momentu, gdzie zgadzam się z Kościołem Katolickim (szok, co nie?). Kreacjonizm ewolucyjny jest oficjalnym poglądem Kościoła Katolickiego na sprawę stworzenia świata. Katolicy uznają proces ewolucji, wierzą jednak, że zapoczątkował go Bóg.
A co Wy myślicie o tej sprawie? Znacie jeszcze jakieś teorie powstania świata, którymi chcielibyście się podzielić? Zapraszam do komentowania!
piątek, 30 sierpnia 2013
Trochę o żałobie
Z racji, że ostatnio jest to bliski mi temat, w dzisiejszej notce postanowiłam zająć się żałobą - co, jak i gdzie w trzech religiach: judaizmie, islamie i chrześcijaństwie.
Zacznijmy od najkrótszego opisu - islam. Po śmierci muzułmanina jego bliskich obowiązuje trzydniowa żałoba, podczas której nie mogą nosić ozdobnych ubrań, ani biżuterii, powinni poświęcać czas rozmyślaniom, a kobiety nie mogą się malować. Po trzech dniach żałoba dobiega końca. Chyba, że jesteś wdową. Wdowy obowiązuje idda czyli okres oczekiwania trwający 4 miesiące i 10 dni (chyba, że kobieta jest w ciąży - wtedy jej okres trwa aż do chwili, kiedy urodzi dziecko). W tym czasie:
*nie może się wyprowadzić z domu, w którym mieszkała z mężem;
*nie może opuszczać domu, chyba że jest to konieczne (pójście do lekarza, zrobienie potrzebnych zakupów), jeśli ktoś może zrobić za nią coś, przez co musiałaby wyjść z domu, to wtedy owa kobieta musi pozwolić się wyręczyć;
*nie może nosić ubrania, które ją upiększa, obojętnie w jaki kolor się ubiera, byleby nie wyglądała atrakcyjnie;
*nie może nosić biżuterii;
*nie może używać perfum;
*nie może nakładać makijażu.
W judaizmie wygląda to następująco: Gdy krewny dowiaduje się o śmierci bliskiej osoby, pierwszym wyrazem jego bólu jest rozdarcie szat na sercu (gdy zmarłym jest rodzic), lub na piersiach po prawej stronie (gdy inny krewny). Rozdarcia te określa się nazwą keriyah. Potem następuje aninut. Jest to okres przygotowywania pogrzebu. Po pogrzebie bliscy krewni, sąsiedzi lub przyjaciele przygotowują pierwszy posiłek dla żałobników, se'udat havra'ah. Składa się on z jajek i chleba. To posiłek przeznaczony jedynie dla żałobników, goście w nim nie uczestniczą. Od tego momentu można składać kondolencje. Kolejnym etapem jest sziwa. Jest obchodzona przez rodziców, dzieci, małżonków i rodzeństwo zmarłego. Zaczyna się w dniu pogrzebu i trwa do poranka siódmego dnia po pochówku. Żałobnicy siedzą na niskich krzesłach, lub bezpośrednio na ziemi, nie zakładają butów, nie golą się, nie obcinają włosów, nie używają kosmetyków, nie pracują, rezygnują z rzeczy, które sprawiają przyjemność lub dają zadowolenie, jak np. kąpiel, seks, czyste ubranie, studiowanie Tory (za wyjątkiem fragmentów związanych z żałobą lub cierpieniem). Potem następuje szloszim. Trwa 30 dni. W tym czasie żałobnicy nie uczestniczą w zabawach, przyjęciach, nie golą się, nie obcinają włosów i nie słuchają muzyki. Ostatnią formalną częścią żałoby jest avelut, który obchodzi się tylko po śmierci rodziców. Okres ten trwa dwanaście miesięcy od pogrzebu. Żałobnicy nadal rezygnują z zabaw, spotkań towarzyskich, teatru i koncertów. Ponadto, przez jedenaście miesięcy od momentu pogrzebu, syn odmawia każdego dnia Kadisz (formuła liturgiczna w języku aramejskim, wysławiająca Imię Boże, wyrażająca poddanie się Jego woli oraz wzywająca rychłego nadejścia królestwa Bożego)
A jak to wygląda w chrześcijaństwie? Przyznam, że informacje na ten temat było mi znaleźć najtrudniej. Niby jestem chrześcijanką i powinnam wiedzieć takie rzeczy, ale wychowałam się w Kościele Katolickim, a wiecie jakie mam podejście do zwyczajów tego wyznania. Ale cóż, natrafiłam tylko na katolickie źródła (jeśli ktoś zna jakieś źródła odnoszące się do innych wyznań chrześcijańskich, to proszę o udostępnienie). Katolicy swój okres żałobny argumentują tym, że "Jezus zapłakał nad Łazarzem". I dlatego powszechny smutek i rozpacz jest oznaką żałobnika. Ale mnie to nie bardzo pasuje... Chrześcijanie wierzą w zmartwychwstanie i życie wieczne. Wierzą też, że po śmierci człowiek ma szansę spotkać Boga. Dlaczego więc się smucić? Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwko żałobie, noszeniu czarnych ubrań (tudzież opaski na ramieniu lub wstążeczki przypiętej na piersi), odmawianiu zabaw. Jestem przeciwna temu, że żałoba ma zasady, których należy się trzymać.
I to dotyczy wszystkich wyznań, jednak chrześcijaństwa najbardziej. Czyż Jezus nie powiedział, że przeżywać mamy w swoim wnętrzu, a nie na pokaz? Po co więc w Kościele Katolickim przyjmuje się, że żałoba po rodzicach i współmałżonkach trwa rok, po dziadkach – pół roku, po rodzeństwie – do 4 miesięcy, – po ciotce, stryju lub wuju – 3 miesiące? Żałobę powinien nosić ten kto chce i ile chce.
Szukając informacji o chrześcijańskiej żałobie natrafiłam na internetową dyskusję na temat żałoby wśród członków Kościoła Zielonoświątkowego. Parsknęłam śmiechem, kiedy przeczytałam komentarze takie jak "To sekta, która miesza ludziom w głowach! oni w ogóle się nie smucą po śmierci!" albo "Jak tak można? Żadnej żałoby, nic! To już sąsiedzi i znajomi bardziej się smucili!" a także "Zero szacunku dla zmarłego! To okropna sekta!".
Eee... taaaak. Czy naprawdę muszą to komentować?
Na koniec jeszcze taka mała opowiastka: Siostra mojej babci postanowiła nosić żałobę po śmierci mojego dziadka. Jej sąsiadka oburzyła się na tę wiadomość. No tak, bo przecież żałoba jest zarezerwowana tylko dla wybranych i tylko przez ustalony okres czasu.
A co Wy myślicie na ten temat? Zapraszam do komentowania!
Zacznijmy od najkrótszego opisu - islam. Po śmierci muzułmanina jego bliskich obowiązuje trzydniowa żałoba, podczas której nie mogą nosić ozdobnych ubrań, ani biżuterii, powinni poświęcać czas rozmyślaniom, a kobiety nie mogą się malować. Po trzech dniach żałoba dobiega końca. Chyba, że jesteś wdową. Wdowy obowiązuje idda czyli okres oczekiwania trwający 4 miesiące i 10 dni (chyba, że kobieta jest w ciąży - wtedy jej okres trwa aż do chwili, kiedy urodzi dziecko). W tym czasie:
*nie może się wyprowadzić z domu, w którym mieszkała z mężem;
*nie może opuszczać domu, chyba że jest to konieczne (pójście do lekarza, zrobienie potrzebnych zakupów), jeśli ktoś może zrobić za nią coś, przez co musiałaby wyjść z domu, to wtedy owa kobieta musi pozwolić się wyręczyć;
*nie może nosić ubrania, które ją upiększa, obojętnie w jaki kolor się ubiera, byleby nie wyglądała atrakcyjnie;
*nie może nosić biżuterii;
*nie może używać perfum;
*nie może nakładać makijażu.
W judaizmie wygląda to następująco: Gdy krewny dowiaduje się o śmierci bliskiej osoby, pierwszym wyrazem jego bólu jest rozdarcie szat na sercu (gdy zmarłym jest rodzic), lub na piersiach po prawej stronie (gdy inny krewny). Rozdarcia te określa się nazwą keriyah. Potem następuje aninut. Jest to okres przygotowywania pogrzebu. Po pogrzebie bliscy krewni, sąsiedzi lub przyjaciele przygotowują pierwszy posiłek dla żałobników, se'udat havra'ah. Składa się on z jajek i chleba. To posiłek przeznaczony jedynie dla żałobników, goście w nim nie uczestniczą. Od tego momentu można składać kondolencje. Kolejnym etapem jest sziwa. Jest obchodzona przez rodziców, dzieci, małżonków i rodzeństwo zmarłego. Zaczyna się w dniu pogrzebu i trwa do poranka siódmego dnia po pochówku. Żałobnicy siedzą na niskich krzesłach, lub bezpośrednio na ziemi, nie zakładają butów, nie golą się, nie obcinają włosów, nie używają kosmetyków, nie pracują, rezygnują z rzeczy, które sprawiają przyjemność lub dają zadowolenie, jak np. kąpiel, seks, czyste ubranie, studiowanie Tory (za wyjątkiem fragmentów związanych z żałobą lub cierpieniem). Potem następuje szloszim. Trwa 30 dni. W tym czasie żałobnicy nie uczestniczą w zabawach, przyjęciach, nie golą się, nie obcinają włosów i nie słuchają muzyki. Ostatnią formalną częścią żałoby jest avelut, który obchodzi się tylko po śmierci rodziców. Okres ten trwa dwanaście miesięcy od pogrzebu. Żałobnicy nadal rezygnują z zabaw, spotkań towarzyskich, teatru i koncertów. Ponadto, przez jedenaście miesięcy od momentu pogrzebu, syn odmawia każdego dnia Kadisz (formuła liturgiczna w języku aramejskim, wysławiająca Imię Boże, wyrażająca poddanie się Jego woli oraz wzywająca rychłego nadejścia królestwa Bożego)
A jak to wygląda w chrześcijaństwie? Przyznam, że informacje na ten temat było mi znaleźć najtrudniej. Niby jestem chrześcijanką i powinnam wiedzieć takie rzeczy, ale wychowałam się w Kościele Katolickim, a wiecie jakie mam podejście do zwyczajów tego wyznania. Ale cóż, natrafiłam tylko na katolickie źródła (jeśli ktoś zna jakieś źródła odnoszące się do innych wyznań chrześcijańskich, to proszę o udostępnienie). Katolicy swój okres żałobny argumentują tym, że "Jezus zapłakał nad Łazarzem". I dlatego powszechny smutek i rozpacz jest oznaką żałobnika. Ale mnie to nie bardzo pasuje... Chrześcijanie wierzą w zmartwychwstanie i życie wieczne. Wierzą też, że po śmierci człowiek ma szansę spotkać Boga. Dlaczego więc się smucić? Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwko żałobie, noszeniu czarnych ubrań (tudzież opaski na ramieniu lub wstążeczki przypiętej na piersi), odmawianiu zabaw. Jestem przeciwna temu, że żałoba ma zasady, których należy się trzymać.
I to dotyczy wszystkich wyznań, jednak chrześcijaństwa najbardziej. Czyż Jezus nie powiedział, że przeżywać mamy w swoim wnętrzu, a nie na pokaz? Po co więc w Kościele Katolickim przyjmuje się, że żałoba po rodzicach i współmałżonkach trwa rok, po dziadkach – pół roku, po rodzeństwie – do 4 miesięcy, – po ciotce, stryju lub wuju – 3 miesiące? Żałobę powinien nosić ten kto chce i ile chce.
Szukając informacji o chrześcijańskiej żałobie natrafiłam na internetową dyskusję na temat żałoby wśród członków Kościoła Zielonoświątkowego. Parsknęłam śmiechem, kiedy przeczytałam komentarze takie jak "To sekta, która miesza ludziom w głowach! oni w ogóle się nie smucą po śmierci!" albo "Jak tak można? Żadnej żałoby, nic! To już sąsiedzi i znajomi bardziej się smucili!" a także "Zero szacunku dla zmarłego! To okropna sekta!".
Eee... taaaak. Czy naprawdę muszą to komentować?
Na koniec jeszcze taka mała opowiastka: Siostra mojej babci postanowiła nosić żałobę po śmierci mojego dziadka. Jej sąsiadka oburzyła się na tę wiadomość. No tak, bo przecież żałoba jest zarezerwowana tylko dla wybranych i tylko przez ustalony okres czasu.
A co Wy myślicie na ten temat? Zapraszam do komentowania!
piątek, 23 sierpnia 2013
Wiem, że nic nie wiem
Po wakacyjnej przerwie wracam do pisania notek. Dzisiejsza jest zainspirowana artykułem, który pojawił się niedawno w Dzienniku Bałtyckim. Było w nim o młodych ludziach, którzy chcą zmiany w wyznaniu katolickim i w papieżu Franciszku widzą swoją szansę. Jednak nie o tym chcę pisać.
W artykule było także o wiedzy polskich nastolatków na tematy religijne. Oto co mówią badania:
*polska młodzież ma problemy z ustaleniem składu Trójcy Świętej, 26% ankietowanych dołącza do niej Matkę Boską, niektórzy wymieniają w składzie św. Józefa, św. Piotra, a nawet... papieża (serio? ludzie!)
*tylko 47% odpowiedziało, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem
*prawie 22% nie zna liczby sakramentów
*80% nie wie, że ewangelistów było czterech.
Czytając ten artykuł śmiałam się z tych wyników, dopóki nie zapytałam siedzącej obok mnie piętnastoletniej kuzynki o skład Trójcy Świętej. Nie potrafiła udzielić mi odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania o ewangelistów i sakramenty podała z wielką niepewnością w głosie.
Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta - poziom nauki religii w naszych szkołach jest żenujący. Zapewne są szkoły, w których uczy się jej tak, jak się powinno, ale w większości jest z tym słabo. Znam taką szkołę, gdzie ksiądz przychodzi na katechezę, mówi dzieciakom, żeby zajęły się sobą i czyta sobie gazetkę. Byłam świadkiem jak katechetka była wyzywana przez uczniów. Do tego jeszcze dochodzi stosunek do nauki tego przedmiotu. No bo komu się chce tego uczyć?
Nie chodzi tylko o to, że mało kogo to interesuje, ale chodzi o sposób przekazywania wiedzy religijnej. Poza tym, lekcje religii w szkole są bezsensowne. Nie wszyscy są wierzący, nie wszyscy należą do tego samego wyznania, nie wszyscy wierzą w tego samego Boga. Niby szkoła powinna zapewnić tym, którzy nie chodzą na katolicką religię, zajęcia etyki, ale nie wszędzie dzieciaki mają dostęp do takich zajęć. Poza tym, dlaczego katolicyzm ma mieć monopol na nauczanie religii, a innych wrzuca się do jednego wora nazwanego widowiskowo "etyką"? Co więcej, szkoła jest placówką państwową, a nie kościelną, czyż nie? Powinniśmy mieć rozdział państwa od kościoła (pisałam już o tym, kto nie czytał, niech zajrzy >>>KLIK<<<). Religia powinna być nauczana w salkach katechetycznych, które znajdują się przy plebanii czy kościele tak, jak było kiedyś. Rodzice powinni troszczyć się o to, aby dziecko uczęszczało na takie zajęcia, jeśli chcą wychować je w swojej wierze, a księża/katecheci powinni robić wszystko, aby te lekcje były ciekawe i dawały dzieciakom jak najwięcej wiedzy.
W szkołach mogłyby zostać zajęcia o tematyce religijnej, ale takie, które traktują o różnych wierzeniach. Nie każdego to interesuje, ale podstawowe wiadomości przydadzą się każdemu - tak samo, jak każdy uczy się zarówno przedmiotów ścisłych, jak i humanistycznych.
A co Wy o tym wszystkim myślicie? Zapraszam do komentowania!
W artykule było także o wiedzy polskich nastolatków na tematy religijne. Oto co mówią badania:
*polska młodzież ma problemy z ustaleniem składu Trójcy Świętej, 26% ankietowanych dołącza do niej Matkę Boską, niektórzy wymieniają w składzie św. Józefa, św. Piotra, a nawet... papieża (serio? ludzie!)
*tylko 47% odpowiedziało, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem
*prawie 22% nie zna liczby sakramentów
*80% nie wie, że ewangelistów było czterech.
Czytając ten artykuł śmiałam się z tych wyników, dopóki nie zapytałam siedzącej obok mnie piętnastoletniej kuzynki o skład Trójcy Świętej. Nie potrafiła udzielić mi odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania o ewangelistów i sakramenty podała z wielką niepewnością w głosie.
Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta - poziom nauki religii w naszych szkołach jest żenujący. Zapewne są szkoły, w których uczy się jej tak, jak się powinno, ale w większości jest z tym słabo. Znam taką szkołę, gdzie ksiądz przychodzi na katechezę, mówi dzieciakom, żeby zajęły się sobą i czyta sobie gazetkę. Byłam świadkiem jak katechetka była wyzywana przez uczniów. Do tego jeszcze dochodzi stosunek do nauki tego przedmiotu. No bo komu się chce tego uczyć?
Nie chodzi tylko o to, że mało kogo to interesuje, ale chodzi o sposób przekazywania wiedzy religijnej. Poza tym, lekcje religii w szkole są bezsensowne. Nie wszyscy są wierzący, nie wszyscy należą do tego samego wyznania, nie wszyscy wierzą w tego samego Boga. Niby szkoła powinna zapewnić tym, którzy nie chodzą na katolicką religię, zajęcia etyki, ale nie wszędzie dzieciaki mają dostęp do takich zajęć. Poza tym, dlaczego katolicyzm ma mieć monopol na nauczanie religii, a innych wrzuca się do jednego wora nazwanego widowiskowo "etyką"? Co więcej, szkoła jest placówką państwową, a nie kościelną, czyż nie? Powinniśmy mieć rozdział państwa od kościoła (pisałam już o tym, kto nie czytał, niech zajrzy >>>KLIK<<<). Religia powinna być nauczana w salkach katechetycznych, które znajdują się przy plebanii czy kościele tak, jak było kiedyś. Rodzice powinni troszczyć się o to, aby dziecko uczęszczało na takie zajęcia, jeśli chcą wychować je w swojej wierze, a księża/katecheci powinni robić wszystko, aby te lekcje były ciekawe i dawały dzieciakom jak najwięcej wiedzy.
W szkołach mogłyby zostać zajęcia o tematyce religijnej, ale takie, które traktują o różnych wierzeniach. Nie każdego to interesuje, ale podstawowe wiadomości przydadzą się każdemu - tak samo, jak każdy uczy się zarówno przedmiotów ścisłych, jak i humanistycznych.
A co Wy o tym wszystkim myślicie? Zapraszam do komentowania!
Subskrybuj:
Posty (Atom)