piątek, 27 września 2013

"Co łaska", ale nie mniej niż siedem stówek

Papież Franciszek znów rozpętał burzę i nie byłabym sobą, gdybym nie zajęła się tym tematem.   

Jeśli ludzie widzą interes ekonomiczny, oddalają się od Kościoła, powiedział papież. Czuję sprzeciw, słysząc o „cennikach” na ceremonie religijne. Przed dwoma laty pewna parafia w Buenos Aires miała wyznaczoną cenę za chrzest, w zależności od dnia. Albo czasem młodzi ludzie chcą wziąć ślub, ktoś przyjmuje ich w kancelarii i pokazuje im „cennik”: z dywanem kosztuje tyle, bez dywanu tyle i tak dalej. To jest robienie interesu na kulcie.

U nas w kraju wywołało to burzę, ponieważ każdy wie, że księża biorą pieniądze za swoją posługę. Wirtualna Polska przedstawiła nawet cennik:
Chrzest: Częstochowa 130 zł, Gdańsk 50-100 zł, Gdynia 120 zł, Katowice 100-200 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Modlin 95 zł, Lubartów 325 zł, Łódź 50-200 zł, Poznań 250 zł, Szynwałd 500 zł, Swarzędz 50 zł, Wałbrzych 60 zł, Wrocław 100-200 zł,
Ślub:
Brodnica 50 zł, Gdańsk 100-400 zł, Lublin 780 zł, Legnica 1200 zł, Łódź 400-1000 zł, Kętrzyn 475 zł, Kołobrzeg 200-300 zł, Kraków 200-600 zł, Olkusz 750 zł, Poznań 700 zł, Radomsko 550 zł, Wołomin 1500 zł,
Komunia
: Łódź 80-100 zł, Kołobrzeg 150 zł, Kraków 20-100 zł, Poznań 100 zł, Wrocław 50-300 zł,
Pogrzeb:
Gdańsk 200-300 zł, Lubartów 550 zł, Łódź 600-700 zł, Katowice 100 zł, Kalwaria Zebrzydowska 600 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Koszalin 150 zł, Krośnice 700 zł, Magdalenka 500 zł, Nałęczów 850 zł, Poznań 800 zł, Radom 725 zł, Tarnobrzeg 75 zł, Tychy 450 zł, Wrocław 200-600 zł,
Zaświadczenie:
Bochnia 30 zł, Bydgoszcz 40 zł, Kraków 10-100 zł, Lubań 20 zł, Poznań 100 zł, Sosnowiec 10 zł, Strzyżów 50 zł, Wrocław 5 zł,
Intencja mszalna:
Częstochowa 20 zł, Gdańsk 30-50 zł, Grójec 33 zł, Katowice 20-100 zł, Kołobrzeg 50 zł, Koszalin 140 zł, Kraków 20-100 zł, Łódź 50 zł, Mielec 75 zł, Poznań 100 zł, Przemyśl 167 zł, Wrocław 300 zł
Wypominki:
Bieruń Nowy 10 zł, Chorzów 90 zł, Lublin 85 zł, Malbork 75 zł, Mielec 53 zł, Osiek 44 zł, Piastów 50 zł, Piła 70 zł, Poznań 70 zł, Puńsk 68 zł, Siepraw 100 zł, Tychy 30 zł, Żegocina 73 zł


Prawda jest taka, że pieniądze, które dostają księża pochodzą praktycznie tylko z takiej posługi. Dzieli się to na stypendia - czyli pieniądze otrzymane za odprawienie zamówionej mszy; opłaty z tzw. prawa stuły (iura stolae) - ofiary za sakramenty, do których ksiądz zakłada stułę (śluby, chrzty) oraz sakramentalia (pogrzeby i poświęcenia). Do tego dochodzą jeszcze ofiary za wypominki i ofiary składane podczas kolędy (ofiary z wizyty duszpasterskiej są dobrowolne, ksiądz nie ma prawa wymagać w takim przypadku pieniędzy, nie jest to też żaden utarty zwyczaj, w niektórych parafiach takie składanie ofiar jest nawet potępiane). Jeżeli księża uczą w szkołach, czy wykładają na uczelni, dostają także pensję od naszego państwa. Jednak czasem dzieje się tak, że wikariusz musi oddać ową pensję proboszczowi na potrzeby parafii lub do podziału. Jeśli chodzi o datki na tacę - rzadko kiedy trafiają one do księży. Głównie idą na Caritas, do Ziemi Świętej, do biskupów, na opłaty za media wykorzystywane w parafii lub na jakiś inny wyższy cel.

Z zarobionych pieniędzy księża płacą na rzecz państwa i Kościoła podatek (jego wysokość zależy od ilości mieszkańców parafii, a nie od ilości wiernych). W diecezjach składają się na fundusz wspierania emerytowanych i chorych kapłanów, na misje i na seminaria duchowe. Niejednokrotnie muszą też opłacić swoje wykształcenie z czasów pobierania nauk w seminarium.

System podatkowy i wynagrodzenie duchownych nie są w Polsce uregulowane. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, gdzie ma miejsce taka sytuacja. Jeśli chcecie przeczytać jak wygląda to w innych krajach, zapraszam do przeczytania tego artykułu: >>>KLIK<<< .

Jestem przeciwna cennikowi w parafiach. Jeżeli system wynagrodzeń dla duchownych w naszym państwie wygląda, jak wygląda, to wszędzie powinna obowiązywać zasada co łaska. Nie każdego stać na zapłacenie wygórowanej kwoty. Ksiądz powinien znać swoich wiernych i wiedzieć ile mogą dać.

A co Wy o tym myślicie? Zapraszam do komentowania!

piątek, 20 września 2013

Umarłeś i myślisz, że sobie odpoczniesz? Nie ma tak dobrze: zapraszamy do czyśćca!

Wczoraj odbyła się msza miesiąc po pogrzebie mojego dziadka. Zapytałam się mojej mamy skąd pochodzi zwyczaj zamawiania takiej mszy. Nie potrafiła mi odpowiedzieć, dlatego postanowiłam poszukać informacji na własną rękę. Właśnie o tym będzie dzisiejsza notka. Przy okazji powyśmiewam trochę wizję czyśćca.

Już w pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa powstała wizja czyśćca. Powszechną opinią było, że duszy, która przebywa w purgatorium (szpanuję, że znam łacińską nazwę) najbardziej pomoże odprawienie w jej intencji mszy świętej. Innymi formami pomocy są modlitwa, dobre uczynki i... nasze cierpienie, które możemy obrócić w pomoc zmarłemu. Także, dobrze wszystkim znana, stypa powstała po to, aby pomagać duszy zmarłego - posiłek dla uczestników pogrzebu jest dobrym uczynkiem, który wliczany jest do pomocy duszy. Skąd jednak msza miesiąc po pogrzebie? Z pogańskich wierzeń (zresztą, jak kilka innych obrzędów). Kiedyś wierzono, że po śmierci człowieka jego dusza pozostaje w ciele trzy dni (dlatego pogrzeb według zwyczaju powinien odbywać się trzeciego dnia po śmierci), do siódmego dnia pozostaje przy grobie (kiedyś odprawiało się także mszę po siedmiu dniach), natomiast po trzydziestu dniach w końcu uchodzi do nieba (i stąd msza miesiąc po pogrzebie). Żeby to nie śmierdziało jakimś pogaństwem, to sprytni katolicy wymyślili sobie takie usprawiedliwienia: trzy dni, bo Chrystus zmartwychwstał po trzech dniach; siódmy dzień pozostał po prostu symbolicznym wiecznym odpoczynkiem; trzydzieści dni symbolizowało trzydziestodniową żałobę Narodu Wybranego po Mojżeszu i Aaronie (zresztą do dziś taka żałoba w pewnym sensie występuje w judaizmie pod postacią szloszimu, o czym już pisałam >>>KLIK<<<).

Oprócz mszy miesiąc po pogrzebie, istnieje także ofiarowanie mszy w intencji zmarłego w pierwszą rocznicę jego śmierci oraz w każdą kolejną. Jednak jest to już po prostu miły gest. Jest jeszcze coś takiego jak mszy gregoriańskie, odprawiane w intencji zmarłego codziennie przez miesiąc. Praktyka celebrowania tych mszy wywodzi się z czasów papieża świętego Grzegorza Wielkiego. Polecił on celebrować tyleż mszy, po kolei każdego dnia, za zmarłego zakonnika. Po odprawieniu tych mszy papież dowiedział się, że ów zakonnik został wybawiony z czyśćca i cieszy się już oglądaniem Boga w niebie.

Ok, pozostaje sprawa czyśćca. Nie wierzę, żeby istniał. Dlaczego? Ponieważ wtedy ofiara Jezusa na krzyżu za nasze grzechy nie miałaby sensu. Chrystus zgładził grzechy przeszłe, ówczesne i przyszłe. Poświęcił się dla nas, abyśmy właśnie nie musieli przechodzić jakichś męczarni.

Dlaczego w takim razie katolicy wierzą w istnienie czyśćca? Na swoją obronę podają kilka cytatów z Pisma Świętego:



Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.  (Mt 5, 25-26)

Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym. (Mt 12, 32)

I jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. (Mt 12, 27)

Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza.  Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. (Mt 12, 39-40)

Bronią się jeszcze kilkoma fragmentami listów apostolskich, ale ja w swoich wierzeniach opieram się tylko na słowach Jezusa i nie lubię przytaczać argumentów ze słów apostołów. Jednak, jeśli macie ochotę się z nimi zapoznać, to podaję namiary: 1 Kor 3, 10-15; 1 P 3, 18-20; 4, 6; Ef 4, 8-9; Rz 10, 7; Dz 2, 24-31; Hbr 13, 20.

Wracając do fragmentów z Ewangelii: jakoś nigdy nie byłam geniuszem w interpretacji tekstów, ale śmiem twierdzić, że owe cytaty ani trochę nie mówią o czyśćcu. Katolicy wierzą, że Jezus po swojej śmierci spędził trzy dni właśnie w czyśćcu (o czym ma świadczyć np. fragment o Jonaszu). Mnie powyższe fragmenty nie przekonują.

W jednej z pierwszych notek pisałam troszeczkę o czyśćcu (ale tylko kilka zdań, możecie tam jednak zajrzeć, jeśli nie znacie tego postu: >>>KLIK<<< ). Podejrzewam, że jego wizja powstała po to, aby duchowni mogli zarabiać na odpustach. Czyściec nie ma żadnego praktycznego zastosowania poza okazją do zarabiania na odprawianiu mszy (czy kiedyś - dawania odpustów) oraz uspokojenia myśli dobrych duszyczek oburzonych faktem, że jakiś grzesznik może dostać miejscówkę w niebie tuż obok nich (a tak, zanim dostanie miejsce, to się przynajmniej nacierpi, a jak!). Taka wizja mnie po prostu śmieszy.

A jak jest z Wami? Wierzycie w istnienie czyśćca? Zapraszam do komentowania!

piątek, 13 września 2013

Trochę o stygmatach

Dzisiaj napiszę co nieco o stygmatach. Temat trudny, bo to nie wiadomo skąd pochodzą, bo to nie wiadomo czy akurat te są prawdziwe, bo ludzie, którzy je mieli są połączeni z licznymi kontrowersjami.

Zaczynając od słownikowej definicji: stygmaty to rany na ciele będące symbolem szczególnej łączności z Bogiem. Niekoniecznie jest to połączone z ranami Chrystusa, ponieważ w islamie również występuje coś takiego jak stygmaty. Wtedy owe rany odpowiadają ranom Mahometa odniesionym przez niego w bitwach. Jednak głównie słyszy się o stygmatach powiązanych z ranami Jezusa, dlatego tym się zajmę.

Oficjalna historia stygmatów rozpoczyna się od Franciszka z Asyżu. To on bowiem był pierwszym, który otrzymał stygmaty. We wrześniu 1224 r., podczas ekstazy na górze La Verna, ujrzał zstępującego z nieba anioła, który obdarzył go pięcioma stygmatami. Początkowo ukrywał je przed współbraćmi, jednak ostatecznie sprawiały mu tyle bólu, że schorowany mnich nie mógł się poruszać. Franciszek zapoczątkował bardzo niezwykłą modę. Do końca XIII w. pojawiło się ok. 30, a do początku XX stulecia ok. 320 stygmatyków.

O wielu stygmatykach możecie przeczytać w internecie. Wystarczy nawet w Wikipedii wpisać hasło stygmat i już natraficie na listę osób, które miały stygmaty. Możecie przeczytać o Elżbiecie z Herkenrode, która miała w zwyczaju bić się w stygmaty. Ciekawa jest także historia Marii Magdaleny de’ Pazzi, która ściągała szaty z figury Jezusa, doznając "miłosnego uniesienia". Fajna jest także historia Berty Mrazek, która była niewidoma i sparaliżowana, a po wniesieniu jej do kościoła, w którym znajdowała się figurka Madonny, doznała ozdrowienia; trzy lata później otrzymała stygmaty i zaczęła ubierać się jak mężczyzna oraz nakazała nazywać się Georges Marasco; potem ściągała na siebie choroby innych ludzi, aż w końcu została oskarżona o malwersacje i oszustwa. Głośno było także o Theresie Neumann. W młodości Theresa została dotknięta ślepotą i częściowym paraliżem, co przykuło ją do łóżka. Pewnego ranka w 1923 r., po modlitwie do bł. Teresy z Lisieux, odzyskała wzrok. Dwa lata później, w dniu kanonizacji swojej patronki, była w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Pierwszy stygmat pojawił się na jej boku w 1926 r.; niedługo potem Neumann doświadczyła wizji męki Jezusa, którą potem przeżywała co piątek przez kolejne 36 lat. Badało ją wielu lekarzy i naukowców. Stwierdzono, że jej rany pojawiają się tylko wtedy, kiedy zostaje sama w pokoju. Kobieta żywiła się tylko hostią. Jednak i to zostało podważone, ponieważ Theresa oddawała za dużo moczu. Wszyscy znamy też ojca Pio z Pietrelciny. Podobno posiadał zdolność bilokacji (pojawianie się w dwóch miejscach naraz). Kiedy jego kult wykroczył poza ramy kultu dopuszczalnego ludzkiej istocie, oskarżono go o bycie szarlatanem.

Naukowcy spierają się co do prawdziwości stygmatów. Niektórzy twierdzą, że stygmatycy sami zadają sobie te rany, inni że są one wytworem autosugestii (nawet był taki eksperyment niemieckiego psychiatry Alfreda Lechlera, który za pomocą hipnozy wywołał u kobiety stygmaty. Są też tacy, którzy twierdzą, że stygmaty pojawiają się po głodówce (zaburzenia po tym doprowadzają ludzi do samookaleczania się). 

Sprawa ze stygmatami wygląda nieciekawie także z powodu umiejscowienia ran. W większości, stygmatycy doznają ran na dłoniach, a według faktów historycznych, osoby krzyżowane miały przebijane nadgarstki (są jednak stygmatycy z ranami na nadgarstkach). To samo tyczy się rany po przebiciu włócznią - niektórzy mają ją po lewej, inni po prawej stronie. Jak było naprawdę? Nie wiadomo.

A co Wy myślicie na ten temat? Znacie jakieś ciekawe historie związane ze stygmatami? Zapraszam do komentowania!

piątek, 6 września 2013

Na początku było... Słowo, jajko czy kura?

Dzisiaj trochę o powstaniu świata. Zapewne każdy z Was wie, że o powstaniu świata nie wiemy zbyt wiele. Od zamierzchłych czasów ludzie starali się wytłumaczyć jak to się stało, że żyjemy i skąd wzięło się to miejsce, gdzie żyjemy. I w końcu powstały pewne teorie.

Jedną z nich jest kreacjonizm. Jest to pogląd przyjmujący powstanie życia za akt twórczy pewnej wyższej istoty. Ów pogląd zakłada również niezmienność gatunków (czyli tacy, jacy byliśmy, tacy powstaliśmy, nie ulegliśmy zmianie od początku świata). Są kreacjoniści, którzy traktują "prawdy objawione" jako znak, przenośnię, ale są też tacy, którzy traktują je dosłownie - tych nazywa się fundamentalistami. Jakiś czas temu powstało coś takiego, jak kreacjonizm naukowy (reprezentowany głównie przez chrześcijan z Ameryki i Australii). Jego zwolennicy twierdzą, że są w stanie udowodnić naukowo, że to co jest napisane w Biblii na temat powstania świata jest dosłowne i prawdziwe. No cóż, jak dotąd ich osiągnięcia kończą się na fałszowaniu wyników badań. W naszym kraju również mieliśmy do czynienia z tym rodzajem kreacjonizmu. Pamiętacie te czasy, kiedy Ministrem Edukacji był Roman Giertych? Wtedy to Maciej Giertych (zwolennik kreacjonizmu naukowego) przekonywał wszystkich o błędności teorii ewolucji, powołując się na biblijny zapisy walki Jerzego ze smokiem i potopu.

Istnieje też coś takiego, jak ewolucjonizm. Wbrew pozorom, teoria ewolucji w swoim założeniu nie neguje istnienia Boga. Traktuje ona tylko o procesie ewolucji, jaki przechodzi każdy organizm, nie wybiega w czasy powstania świata. Jednak jest ona sprzeczna z założeniami kreacjonizmu, dlatego kreacjoniści tak bardzo nie lubią ewolucjonistów. Inaczej sprawa się ma, jeśli weźmiemy pod uwagę neodarwinizm, bo mówi on o tym, że życie to niekierowany jakąkolwiek inteligencją, bezcelowy proces bazujący na przypadkowych mutacjach i doborze naturalnym.

Im więcej było dowodów na słuszność teorii ewolucji, tym więcej powstawało wyjaśnień o początkach świata. I tak pojawiła się teoria inteligentnego projektu. Jest to koncepcja, która utrzymuje, że wyjaśnieniem dla pewnych cech Wszechświata i żywych organizmów jest siła sprawcza – "inteligentna przyczyna", a nie tylko działające samoistnie niesterowane procesy przyrodnicze, takie jak dobór naturalny i ewolucja. Jednak owa teoria nie nazywa owego "projektanta" w jakikolwiek sposób. Jest to po prostu "inteligentna przyczyna". Teoria inteligentnego projektu zakłada, że struktury uformowane inteligentnie da się wykrywać naukowymi metodami.

Jest jednak teoria, która głosi, że Boże sterowanie procesem ewolucji jest nieodróżnialne od mechanizmów naturalistycznych. Nazywamy to teistycznym ewolucjonizmem (kreacjonizmem ewolucyjnym). Głosi on, że ewolucja jest zgodna z prawdami religijnymi, jakoby świat został stworzony przez Boga. Ów ewolucjonizm ma dwa nurty:
*deistyczny, który zakłada, że Bóg stworzywszy świat nadał mu pewne prawa, których konsekwencją jest m.in. ewolucja biologiczna, jednak od tego momentu nie ingeruje w jego losy;
*teistyczny, który zakłada ciągłą ingerencję Boga w stworzenie, nieodróżnialną jednak przy użyciu metodologii nauk przyrodniczych od zjawisk naturalnych. Pogląd ten związany jest z koncepcją teologiczną uważającą, że akt stwarzania nie był jednostkowym wydarzeniem, lecz rozłożony jest na cały czas trwania Wszechświata.

I tu dochodzimy do momentu, gdzie zgadzam się z Kościołem Katolickim (szok, co nie?). Kreacjonizm ewolucyjny jest oficjalnym poglądem Kościoła Katolickiego na sprawę stworzenia świata. Katolicy uznają proces ewolucji, wierzą jednak, że zapoczątkował go Bóg.

A co Wy myślicie o tej sprawie? Znacie jeszcze jakieś teorie powstania świata, którymi chcielibyście się podzielić? Zapraszam do komentowania!