piątek, 18 października 2013

Ksiądz-pedofil? Oj tam, oj tam, to wina kogoś innego.

Ten temat był już wałkowany przez media, ale nie byłabym sobą, gdybym się nim nie zajęła. Dobrze wiecie jak uwielbiam krytykować Kościół Katolicki. Jestem taka zła.

Co jakiś czas powraca do nas temat księży-pedofilów. Media karmią nas tym, bo to idealny sposób na zasłonięcie naszych oczu tak, abyśmy nie widzieli innych ważnych spraw. Nie twierdzę, że ta sprawa nie jest ważna - bo jest - ale wałkowanie jej w kółko nie jest potrzebne. Dlaczego w takim razie i ja o tym piszę? Bo ta sprawa nie mogła pozostać bez komentarza z mojej strony. A poza tym, nie jestem aż tak sławna, żeby zamydlić oczy połowie Polski ;)

Nie tylko duchowni są pedofilami, jednak społeczeństwo ma w sobie coś takiego, że wymaga więcej od takich osób, niż od zwykłych ludzi. W końcu są oni naszymi przewodnikami, mają dawać nam przykład, ufamy im itd. W sumie nie byłoby w tej sprawie takiej burzy, gdyby Kościół Katolicki zajmował się tą sprawą należycie, tzn. ukarać (odpowiednio!) takiego delikwenta i już. Jednak zawsze pojawi się ktoś, kto musi tę sprawę skomentować w taki sposób, żeby zrazić do siebie kilka milionów ludzi. A co tam!

Tym razem takim kimś okazał się abp Józef Michalik. W swojej wypowiedzi tłumaczył, że dziecko rodziców, którzy się rozwodzą, szuka miłości, lgnie do drugiego człowieka i wciąga go. Arcybiskup tłumaczył się, że nie to miał na myśli, przepraszał za swoją wypowiedź... Ale co poszło do internetu, już nigdy z niego nie wyjdzie. Teraz arcybiskup stwierdził, że winna jest polityka gender i feministki. No pewnie, feministki są winne całemu złu tego świata!

To one walczą o to, żeby w szkołach i przedszkolach wygaszać w dzieciach poczucie wstydu, a nawet o to, żeby mogły decydować o zmianie swojej płci - powiedział. No pewnie, bo najlepiej to w ogóle nic nie wiedzieć o swoim ciele i najlepiej w ogóle zrobić temat tabu ze wszystkiego poza duszą, czyż nie? Z drugiej strony, nagle należy postawić ciało nad duszą, bo przecież genitalia są ważniejsze od tego co się czuje i nie wolno zmieniać płci! Amen.

Przecież to nie jest wina pedofila, tylko wina jakieś feministki, która namówiła go do złego. Wcielenie Szatana!

A co Wy myślicie o tej sprawie? Liczę na jakąś fajną dyskusję między nami, dlatego zapraszam do komentowania :)

piątek, 27 września 2013

"Co łaska", ale nie mniej niż siedem stówek

Papież Franciszek znów rozpętał burzę i nie byłabym sobą, gdybym nie zajęła się tym tematem.   

Jeśli ludzie widzą interes ekonomiczny, oddalają się od Kościoła, powiedział papież. Czuję sprzeciw, słysząc o „cennikach” na ceremonie religijne. Przed dwoma laty pewna parafia w Buenos Aires miała wyznaczoną cenę za chrzest, w zależności od dnia. Albo czasem młodzi ludzie chcą wziąć ślub, ktoś przyjmuje ich w kancelarii i pokazuje im „cennik”: z dywanem kosztuje tyle, bez dywanu tyle i tak dalej. To jest robienie interesu na kulcie.

U nas w kraju wywołało to burzę, ponieważ każdy wie, że księża biorą pieniądze za swoją posługę. Wirtualna Polska przedstawiła nawet cennik:
Chrzest: Częstochowa 130 zł, Gdańsk 50-100 zł, Gdynia 120 zł, Katowice 100-200 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Modlin 95 zł, Lubartów 325 zł, Łódź 50-200 zł, Poznań 250 zł, Szynwałd 500 zł, Swarzędz 50 zł, Wałbrzych 60 zł, Wrocław 100-200 zł,
Ślub:
Brodnica 50 zł, Gdańsk 100-400 zł, Lublin 780 zł, Legnica 1200 zł, Łódź 400-1000 zł, Kętrzyn 475 zł, Kołobrzeg 200-300 zł, Kraków 200-600 zł, Olkusz 750 zł, Poznań 700 zł, Radomsko 550 zł, Wołomin 1500 zł,
Komunia
: Łódź 80-100 zł, Kołobrzeg 150 zł, Kraków 20-100 zł, Poznań 100 zł, Wrocław 50-300 zł,
Pogrzeb:
Gdańsk 200-300 zł, Lubartów 550 zł, Łódź 600-700 zł, Katowice 100 zł, Kalwaria Zebrzydowska 600 zł, Kołobrzeg 100-200 zł, Koszalin 150 zł, Krośnice 700 zł, Magdalenka 500 zł, Nałęczów 850 zł, Poznań 800 zł, Radom 725 zł, Tarnobrzeg 75 zł, Tychy 450 zł, Wrocław 200-600 zł,
Zaświadczenie:
Bochnia 30 zł, Bydgoszcz 40 zł, Kraków 10-100 zł, Lubań 20 zł, Poznań 100 zł, Sosnowiec 10 zł, Strzyżów 50 zł, Wrocław 5 zł,
Intencja mszalna:
Częstochowa 20 zł, Gdańsk 30-50 zł, Grójec 33 zł, Katowice 20-100 zł, Kołobrzeg 50 zł, Koszalin 140 zł, Kraków 20-100 zł, Łódź 50 zł, Mielec 75 zł, Poznań 100 zł, Przemyśl 167 zł, Wrocław 300 zł
Wypominki:
Bieruń Nowy 10 zł, Chorzów 90 zł, Lublin 85 zł, Malbork 75 zł, Mielec 53 zł, Osiek 44 zł, Piastów 50 zł, Piła 70 zł, Poznań 70 zł, Puńsk 68 zł, Siepraw 100 zł, Tychy 30 zł, Żegocina 73 zł


Prawda jest taka, że pieniądze, które dostają księża pochodzą praktycznie tylko z takiej posługi. Dzieli się to na stypendia - czyli pieniądze otrzymane za odprawienie zamówionej mszy; opłaty z tzw. prawa stuły (iura stolae) - ofiary za sakramenty, do których ksiądz zakłada stułę (śluby, chrzty) oraz sakramentalia (pogrzeby i poświęcenia). Do tego dochodzą jeszcze ofiary za wypominki i ofiary składane podczas kolędy (ofiary z wizyty duszpasterskiej są dobrowolne, ksiądz nie ma prawa wymagać w takim przypadku pieniędzy, nie jest to też żaden utarty zwyczaj, w niektórych parafiach takie składanie ofiar jest nawet potępiane). Jeżeli księża uczą w szkołach, czy wykładają na uczelni, dostają także pensję od naszego państwa. Jednak czasem dzieje się tak, że wikariusz musi oddać ową pensję proboszczowi na potrzeby parafii lub do podziału. Jeśli chodzi o datki na tacę - rzadko kiedy trafiają one do księży. Głównie idą na Caritas, do Ziemi Świętej, do biskupów, na opłaty za media wykorzystywane w parafii lub na jakiś inny wyższy cel.

Z zarobionych pieniędzy księża płacą na rzecz państwa i Kościoła podatek (jego wysokość zależy od ilości mieszkańców parafii, a nie od ilości wiernych). W diecezjach składają się na fundusz wspierania emerytowanych i chorych kapłanów, na misje i na seminaria duchowe. Niejednokrotnie muszą też opłacić swoje wykształcenie z czasów pobierania nauk w seminarium.

System podatkowy i wynagrodzenie duchownych nie są w Polsce uregulowane. Jesteśmy jedynym państwem w Europie, gdzie ma miejsce taka sytuacja. Jeśli chcecie przeczytać jak wygląda to w innych krajach, zapraszam do przeczytania tego artykułu: >>>KLIK<<< .

Jestem przeciwna cennikowi w parafiach. Jeżeli system wynagrodzeń dla duchownych w naszym państwie wygląda, jak wygląda, to wszędzie powinna obowiązywać zasada co łaska. Nie każdego stać na zapłacenie wygórowanej kwoty. Ksiądz powinien znać swoich wiernych i wiedzieć ile mogą dać.

A co Wy o tym myślicie? Zapraszam do komentowania!

piątek, 20 września 2013

Umarłeś i myślisz, że sobie odpoczniesz? Nie ma tak dobrze: zapraszamy do czyśćca!

Wczoraj odbyła się msza miesiąc po pogrzebie mojego dziadka. Zapytałam się mojej mamy skąd pochodzi zwyczaj zamawiania takiej mszy. Nie potrafiła mi odpowiedzieć, dlatego postanowiłam poszukać informacji na własną rękę. Właśnie o tym będzie dzisiejsza notka. Przy okazji powyśmiewam trochę wizję czyśćca.

Już w pierwszych wiekach istnienia chrześcijaństwa powstała wizja czyśćca. Powszechną opinią było, że duszy, która przebywa w purgatorium (szpanuję, że znam łacińską nazwę) najbardziej pomoże odprawienie w jej intencji mszy świętej. Innymi formami pomocy są modlitwa, dobre uczynki i... nasze cierpienie, które możemy obrócić w pomoc zmarłemu. Także, dobrze wszystkim znana, stypa powstała po to, aby pomagać duszy zmarłego - posiłek dla uczestników pogrzebu jest dobrym uczynkiem, który wliczany jest do pomocy duszy. Skąd jednak msza miesiąc po pogrzebie? Z pogańskich wierzeń (zresztą, jak kilka innych obrzędów). Kiedyś wierzono, że po śmierci człowieka jego dusza pozostaje w ciele trzy dni (dlatego pogrzeb według zwyczaju powinien odbywać się trzeciego dnia po śmierci), do siódmego dnia pozostaje przy grobie (kiedyś odprawiało się także mszę po siedmiu dniach), natomiast po trzydziestu dniach w końcu uchodzi do nieba (i stąd msza miesiąc po pogrzebie). Żeby to nie śmierdziało jakimś pogaństwem, to sprytni katolicy wymyślili sobie takie usprawiedliwienia: trzy dni, bo Chrystus zmartwychwstał po trzech dniach; siódmy dzień pozostał po prostu symbolicznym wiecznym odpoczynkiem; trzydzieści dni symbolizowało trzydziestodniową żałobę Narodu Wybranego po Mojżeszu i Aaronie (zresztą do dziś taka żałoba w pewnym sensie występuje w judaizmie pod postacią szloszimu, o czym już pisałam >>>KLIK<<<).

Oprócz mszy miesiąc po pogrzebie, istnieje także ofiarowanie mszy w intencji zmarłego w pierwszą rocznicę jego śmierci oraz w każdą kolejną. Jednak jest to już po prostu miły gest. Jest jeszcze coś takiego jak mszy gregoriańskie, odprawiane w intencji zmarłego codziennie przez miesiąc. Praktyka celebrowania tych mszy wywodzi się z czasów papieża świętego Grzegorza Wielkiego. Polecił on celebrować tyleż mszy, po kolei każdego dnia, za zmarłego zakonnika. Po odprawieniu tych mszy papież dowiedział się, że ów zakonnik został wybawiony z czyśćca i cieszy się już oglądaniem Boga w niebie.

Ok, pozostaje sprawa czyśćca. Nie wierzę, żeby istniał. Dlaczego? Ponieważ wtedy ofiara Jezusa na krzyżu za nasze grzechy nie miałaby sensu. Chrystus zgładził grzechy przeszłe, ówczesne i przyszłe. Poświęcił się dla nas, abyśmy właśnie nie musieli przechodzić jakichś męczarni.

Dlaczego w takim razie katolicy wierzą w istnienie czyśćca? Na swoją obronę podają kilka cytatów z Pisma Świętego:



Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.  (Mt 5, 25-26)

Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym. (Mt 12, 32)

I jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. (Mt 12, 27)

Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza.  Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. (Mt 12, 39-40)

Bronią się jeszcze kilkoma fragmentami listów apostolskich, ale ja w swoich wierzeniach opieram się tylko na słowach Jezusa i nie lubię przytaczać argumentów ze słów apostołów. Jednak, jeśli macie ochotę się z nimi zapoznać, to podaję namiary: 1 Kor 3, 10-15; 1 P 3, 18-20; 4, 6; Ef 4, 8-9; Rz 10, 7; Dz 2, 24-31; Hbr 13, 20.

Wracając do fragmentów z Ewangelii: jakoś nigdy nie byłam geniuszem w interpretacji tekstów, ale śmiem twierdzić, że owe cytaty ani trochę nie mówią o czyśćcu. Katolicy wierzą, że Jezus po swojej śmierci spędził trzy dni właśnie w czyśćcu (o czym ma świadczyć np. fragment o Jonaszu). Mnie powyższe fragmenty nie przekonują.

W jednej z pierwszych notek pisałam troszeczkę o czyśćcu (ale tylko kilka zdań, możecie tam jednak zajrzeć, jeśli nie znacie tego postu: >>>KLIK<<< ). Podejrzewam, że jego wizja powstała po to, aby duchowni mogli zarabiać na odpustach. Czyściec nie ma żadnego praktycznego zastosowania poza okazją do zarabiania na odprawianiu mszy (czy kiedyś - dawania odpustów) oraz uspokojenia myśli dobrych duszyczek oburzonych faktem, że jakiś grzesznik może dostać miejscówkę w niebie tuż obok nich (a tak, zanim dostanie miejsce, to się przynajmniej nacierpi, a jak!). Taka wizja mnie po prostu śmieszy.

A jak jest z Wami? Wierzycie w istnienie czyśćca? Zapraszam do komentowania!

piątek, 13 września 2013

Trochę o stygmatach

Dzisiaj napiszę co nieco o stygmatach. Temat trudny, bo to nie wiadomo skąd pochodzą, bo to nie wiadomo czy akurat te są prawdziwe, bo ludzie, którzy je mieli są połączeni z licznymi kontrowersjami.

Zaczynając od słownikowej definicji: stygmaty to rany na ciele będące symbolem szczególnej łączności z Bogiem. Niekoniecznie jest to połączone z ranami Chrystusa, ponieważ w islamie również występuje coś takiego jak stygmaty. Wtedy owe rany odpowiadają ranom Mahometa odniesionym przez niego w bitwach. Jednak głównie słyszy się o stygmatach powiązanych z ranami Jezusa, dlatego tym się zajmę.

Oficjalna historia stygmatów rozpoczyna się od Franciszka z Asyżu. To on bowiem był pierwszym, który otrzymał stygmaty. We wrześniu 1224 r., podczas ekstazy na górze La Verna, ujrzał zstępującego z nieba anioła, który obdarzył go pięcioma stygmatami. Początkowo ukrywał je przed współbraćmi, jednak ostatecznie sprawiały mu tyle bólu, że schorowany mnich nie mógł się poruszać. Franciszek zapoczątkował bardzo niezwykłą modę. Do końca XIII w. pojawiło się ok. 30, a do początku XX stulecia ok. 320 stygmatyków.

O wielu stygmatykach możecie przeczytać w internecie. Wystarczy nawet w Wikipedii wpisać hasło stygmat i już natraficie na listę osób, które miały stygmaty. Możecie przeczytać o Elżbiecie z Herkenrode, która miała w zwyczaju bić się w stygmaty. Ciekawa jest także historia Marii Magdaleny de’ Pazzi, która ściągała szaty z figury Jezusa, doznając "miłosnego uniesienia". Fajna jest także historia Berty Mrazek, która była niewidoma i sparaliżowana, a po wniesieniu jej do kościoła, w którym znajdowała się figurka Madonny, doznała ozdrowienia; trzy lata później otrzymała stygmaty i zaczęła ubierać się jak mężczyzna oraz nakazała nazywać się Georges Marasco; potem ściągała na siebie choroby innych ludzi, aż w końcu została oskarżona o malwersacje i oszustwa. Głośno było także o Theresie Neumann. W młodości Theresa została dotknięta ślepotą i częściowym paraliżem, co przykuło ją do łóżka. Pewnego ranka w 1923 r., po modlitwie do bł. Teresy z Lisieux, odzyskała wzrok. Dwa lata później, w dniu kanonizacji swojej patronki, była w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Pierwszy stygmat pojawił się na jej boku w 1926 r.; niedługo potem Neumann doświadczyła wizji męki Jezusa, którą potem przeżywała co piątek przez kolejne 36 lat. Badało ją wielu lekarzy i naukowców. Stwierdzono, że jej rany pojawiają się tylko wtedy, kiedy zostaje sama w pokoju. Kobieta żywiła się tylko hostią. Jednak i to zostało podważone, ponieważ Theresa oddawała za dużo moczu. Wszyscy znamy też ojca Pio z Pietrelciny. Podobno posiadał zdolność bilokacji (pojawianie się w dwóch miejscach naraz). Kiedy jego kult wykroczył poza ramy kultu dopuszczalnego ludzkiej istocie, oskarżono go o bycie szarlatanem.

Naukowcy spierają się co do prawdziwości stygmatów. Niektórzy twierdzą, że stygmatycy sami zadają sobie te rany, inni że są one wytworem autosugestii (nawet był taki eksperyment niemieckiego psychiatry Alfreda Lechlera, który za pomocą hipnozy wywołał u kobiety stygmaty. Są też tacy, którzy twierdzą, że stygmaty pojawiają się po głodówce (zaburzenia po tym doprowadzają ludzi do samookaleczania się). 

Sprawa ze stygmatami wygląda nieciekawie także z powodu umiejscowienia ran. W większości, stygmatycy doznają ran na dłoniach, a według faktów historycznych, osoby krzyżowane miały przebijane nadgarstki (są jednak stygmatycy z ranami na nadgarstkach). To samo tyczy się rany po przebiciu włócznią - niektórzy mają ją po lewej, inni po prawej stronie. Jak było naprawdę? Nie wiadomo.

A co Wy myślicie na ten temat? Znacie jakieś ciekawe historie związane ze stygmatami? Zapraszam do komentowania!

piątek, 6 września 2013

Na początku było... Słowo, jajko czy kura?

Dzisiaj trochę o powstaniu świata. Zapewne każdy z Was wie, że o powstaniu świata nie wiemy zbyt wiele. Od zamierzchłych czasów ludzie starali się wytłumaczyć jak to się stało, że żyjemy i skąd wzięło się to miejsce, gdzie żyjemy. I w końcu powstały pewne teorie.

Jedną z nich jest kreacjonizm. Jest to pogląd przyjmujący powstanie życia za akt twórczy pewnej wyższej istoty. Ów pogląd zakłada również niezmienność gatunków (czyli tacy, jacy byliśmy, tacy powstaliśmy, nie ulegliśmy zmianie od początku świata). Są kreacjoniści, którzy traktują "prawdy objawione" jako znak, przenośnię, ale są też tacy, którzy traktują je dosłownie - tych nazywa się fundamentalistami. Jakiś czas temu powstało coś takiego, jak kreacjonizm naukowy (reprezentowany głównie przez chrześcijan z Ameryki i Australii). Jego zwolennicy twierdzą, że są w stanie udowodnić naukowo, że to co jest napisane w Biblii na temat powstania świata jest dosłowne i prawdziwe. No cóż, jak dotąd ich osiągnięcia kończą się na fałszowaniu wyników badań. W naszym kraju również mieliśmy do czynienia z tym rodzajem kreacjonizmu. Pamiętacie te czasy, kiedy Ministrem Edukacji był Roman Giertych? Wtedy to Maciej Giertych (zwolennik kreacjonizmu naukowego) przekonywał wszystkich o błędności teorii ewolucji, powołując się na biblijny zapisy walki Jerzego ze smokiem i potopu.

Istnieje też coś takiego, jak ewolucjonizm. Wbrew pozorom, teoria ewolucji w swoim założeniu nie neguje istnienia Boga. Traktuje ona tylko o procesie ewolucji, jaki przechodzi każdy organizm, nie wybiega w czasy powstania świata. Jednak jest ona sprzeczna z założeniami kreacjonizmu, dlatego kreacjoniści tak bardzo nie lubią ewolucjonistów. Inaczej sprawa się ma, jeśli weźmiemy pod uwagę neodarwinizm, bo mówi on o tym, że życie to niekierowany jakąkolwiek inteligencją, bezcelowy proces bazujący na przypadkowych mutacjach i doborze naturalnym.

Im więcej było dowodów na słuszność teorii ewolucji, tym więcej powstawało wyjaśnień o początkach świata. I tak pojawiła się teoria inteligentnego projektu. Jest to koncepcja, która utrzymuje, że wyjaśnieniem dla pewnych cech Wszechświata i żywych organizmów jest siła sprawcza – "inteligentna przyczyna", a nie tylko działające samoistnie niesterowane procesy przyrodnicze, takie jak dobór naturalny i ewolucja. Jednak owa teoria nie nazywa owego "projektanta" w jakikolwiek sposób. Jest to po prostu "inteligentna przyczyna". Teoria inteligentnego projektu zakłada, że struktury uformowane inteligentnie da się wykrywać naukowymi metodami.

Jest jednak teoria, która głosi, że Boże sterowanie procesem ewolucji jest nieodróżnialne od mechanizmów naturalistycznych. Nazywamy to teistycznym ewolucjonizmem (kreacjonizmem ewolucyjnym). Głosi on, że ewolucja jest zgodna z prawdami religijnymi, jakoby świat został stworzony przez Boga. Ów ewolucjonizm ma dwa nurty:
*deistyczny, który zakłada, że Bóg stworzywszy świat nadał mu pewne prawa, których konsekwencją jest m.in. ewolucja biologiczna, jednak od tego momentu nie ingeruje w jego losy;
*teistyczny, który zakłada ciągłą ingerencję Boga w stworzenie, nieodróżnialną jednak przy użyciu metodologii nauk przyrodniczych od zjawisk naturalnych. Pogląd ten związany jest z koncepcją teologiczną uważającą, że akt stwarzania nie był jednostkowym wydarzeniem, lecz rozłożony jest na cały czas trwania Wszechświata.

I tu dochodzimy do momentu, gdzie zgadzam się z Kościołem Katolickim (szok, co nie?). Kreacjonizm ewolucyjny jest oficjalnym poglądem Kościoła Katolickiego na sprawę stworzenia świata. Katolicy uznają proces ewolucji, wierzą jednak, że zapoczątkował go Bóg.

A co Wy myślicie o tej sprawie? Znacie jeszcze jakieś teorie powstania świata, którymi chcielibyście się podzielić? Zapraszam do komentowania!

piątek, 30 sierpnia 2013

Trochę o żałobie

Z racji, że ostatnio jest to bliski mi temat, w dzisiejszej notce postanowiłam zająć się żałobą - co, jak i gdzie w trzech religiach: judaizmie, islamie i chrześcijaństwie.

Zacznijmy od najkrótszego opisu - islam. Po śmierci muzułmanina jego bliskich obowiązuje trzydniowa żałoba, podczas której nie mogą nosić ozdobnych ubrań, ani biżuterii, powinni poświęcać czas rozmyślaniom, a kobiety nie mogą się malować. Po trzech dniach żałoba dobiega końca. Chyba, że jesteś wdową. Wdowy obowiązuje idda czyli okres oczekiwania trwający 4 miesiące i 10 dni (chyba, że kobieta jest w ciąży - wtedy jej okres trwa aż do chwili, kiedy urodzi dziecko). W tym czasie:
*nie może się wyprowadzić z domu, w którym mieszkała z mężem;
*nie może opuszczać domu, chyba że jest to konieczne (pójście do lekarza, zrobienie potrzebnych zakupów), jeśli ktoś może zrobić za nią coś, przez co musiałaby wyjść z domu, to wtedy owa kobieta musi pozwolić się wyręczyć;
*nie może nosić ubrania, które ją upiększa, obojętnie w jaki kolor się ubiera, byleby nie wyglądała atrakcyjnie;
*nie może nosić biżuterii;
*nie może używać perfum;
*nie może nakładać makijażu.

W judaizmie wygląda to następująco: Gdy krewny dowiaduje się o śmierci bliskiej osoby, pierwszym wyrazem jego bólu jest rozdarcie szat na sercu (gdy zmarłym jest rodzic), lub na piersiach po prawej stronie (gdy inny krewny). Rozdarcia te określa się nazwą keriyah. Potem następuje aninut. Jest to okres przygotowywania pogrzebu. Po pogrzebie bliscy krewni, sąsiedzi lub przyjaciele przygotowują pierwszy posiłek dla żałobników, se'udat havra'ah. Składa się on z jajek i chleba. To posiłek przeznaczony jedynie dla żałobników, goście w nim nie uczestniczą. Od tego momentu można składać kondolencje. Kolejnym etapem jest sziwa. Jest obchodzona przez rodziców, dzieci, małżonków i rodzeństwo zmarłego. Zaczyna się w dniu pogrzebu i trwa do poranka siódmego dnia po pochówku. Żałobnicy siedzą na niskich krzesłach, lub bezpośrednio na ziemi, nie zakładają butów, nie golą się, nie obcinają włosów, nie używają kosmetyków, nie pracują, rezygnują z rzeczy, które sprawiają przyjemność lub dają zadowolenie, jak np. kąpiel, seks, czyste ubranie, studiowanie Tory (za wyjątkiem fragmentów związanych z żałobą lub cierpieniem). Potem następuje szloszim. Trwa 30 dni. W tym czasie żałobnicy nie uczestniczą w zabawach, przyjęciach, nie golą się, nie obcinają włosów i nie słuchają muzyki. Ostatnią formalną częścią żałoby jest avelut, który obchodzi się tylko po śmierci rodziców. Okres ten trwa dwanaście miesięcy od pogrzebu. Żałobnicy nadal rezygnują z zabaw, spotkań towarzyskich, teatru i koncertów. Ponadto, przez jedenaście miesięcy od momentu pogrzebu, syn odmawia każdego dnia Kadisz (formuła liturgiczna w języku aramejskim, wysławiająca Imię Boże, wyrażająca poddanie się Jego woli oraz wzywająca rychłego nadejścia królestwa Bożego)

A jak to wygląda w chrześcijaństwie? Przyznam, że informacje na ten temat było mi znaleźć najtrudniej. Niby jestem chrześcijanką i powinnam wiedzieć takie rzeczy, ale wychowałam się w Kościele Katolickim, a wiecie jakie mam podejście do zwyczajów tego wyznania. Ale cóż, natrafiłam tylko na katolickie źródła (jeśli ktoś zna jakieś źródła odnoszące się do innych wyznań chrześcijańskich, to proszę o udostępnienie). Katolicy swój okres żałobny argumentują tym, że "Jezus zapłakał nad Łazarzem". I dlatego powszechny smutek i rozpacz jest oznaką żałobnika. Ale mnie to nie bardzo pasuje... Chrześcijanie wierzą w zmartwychwstanie i życie wieczne. Wierzą też, że po śmierci człowiek ma szansę spotkać Boga. Dlaczego więc się smucić? Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem przeciwko żałobie, noszeniu czarnych ubrań (tudzież opaski na ramieniu lub wstążeczki przypiętej na piersi), odmawianiu zabaw. Jestem przeciwna temu, że żałoba ma zasady, których należy się trzymać.

I to dotyczy wszystkich wyznań, jednak chrześcijaństwa najbardziej. Czyż Jezus nie powiedział, że przeżywać mamy w swoim wnętrzu, a nie na pokaz? Po co więc w Kościele Katolickim przyjmuje się, że żałoba po rodzicach i współmałżonkach trwa rok, po dziadkach – pół roku, po rodzeństwie – do 4 miesięcy, – po ciotce, stryju lub wuju ­– 3 miesiące? Żałobę powinien nosić ten kto chce i ile chce.

Szukając informacji o chrześcijańskiej żałobie natrafiłam na internetową dyskusję na temat żałoby wśród członków Kościoła Zielonoświątkowego. Parsknęłam śmiechem, kiedy przeczytałam komentarze takie jak "To sekta, która miesza ludziom w głowach! oni w ogóle się nie smucą po śmierci!" albo "Jak tak można? Żadnej żałoby, nic! To już sąsiedzi i znajomi bardziej się smucili!" a także "Zero szacunku dla zmarłego! To okropna sekta!".

Eee... taaaak. Czy naprawdę muszą to komentować?

Na koniec jeszcze taka mała opowiastka: Siostra mojej babci postanowiła nosić żałobę po śmierci mojego dziadka. Jej sąsiadka oburzyła się na tę wiadomość. No tak, bo przecież żałoba jest zarezerwowana tylko dla wybranych i tylko przez ustalony okres czasu.

A co Wy myślicie na ten temat? Zapraszam do komentowania!

piątek, 23 sierpnia 2013

Wiem, że nic nie wiem

Po wakacyjnej przerwie wracam do pisania notek. Dzisiejsza jest zainspirowana artykułem, który pojawił się niedawno w Dzienniku Bałtyckim. Było w nim o młodych ludziach, którzy chcą zmiany w wyznaniu katolickim i w papieżu Franciszku widzą swoją szansę. Jednak nie o tym chcę pisać.

W artykule było także o wiedzy polskich nastolatków na tematy religijne. Oto co mówią badania:
*polska młodzież ma problemy z ustaleniem składu Trójcy Świętej, 26% ankietowanych dołącza do niej Matkę Boską, niektórzy wymieniają w składzie św. Józefa, św. Piotra, a nawet... papieża (serio? ludzie!)
*tylko 47% odpowiedziało, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem
*prawie 22% nie zna liczby sakramentów
*80% nie wie, że ewangelistów było czterech.

Czytając ten artykuł śmiałam się z tych wyników, dopóki nie zapytałam siedzącej obok mnie piętnastoletniej kuzynki o skład Trójcy Świętej. Nie potrafiła udzielić mi odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania o ewangelistów i sakramenty podała z wielką niepewnością w głosie.

Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest prosta - poziom nauki religii w naszych szkołach jest żenujący. Zapewne są szkoły, w których uczy się jej tak, jak się powinno, ale w większości jest z tym słabo. Znam taką szkołę, gdzie ksiądz przychodzi na katechezę, mówi dzieciakom, żeby zajęły się sobą i czyta sobie gazetkę. Byłam świadkiem jak katechetka była wyzywana przez uczniów. Do tego jeszcze dochodzi stosunek do nauki tego przedmiotu. No bo komu się chce tego uczyć?

Nie chodzi tylko o to, że mało kogo to interesuje, ale chodzi o sposób przekazywania wiedzy religijnej. Poza tym, lekcje religii w szkole są bezsensowne. Nie wszyscy są wierzący, nie wszyscy należą do tego samego wyznania, nie wszyscy wierzą w tego samego Boga. Niby szkoła powinna zapewnić tym, którzy nie chodzą na katolicką religię, zajęcia etyki, ale nie wszędzie dzieciaki mają dostęp do takich zajęć. Poza tym, dlaczego katolicyzm ma mieć monopol na nauczanie religii, a innych wrzuca się do jednego wora nazwanego widowiskowo "etyką"? Co więcej, szkoła jest placówką państwową, a nie kościelną, czyż nie? Powinniśmy mieć rozdział państwa od kościoła (pisałam już o tym, kto nie czytał, niech zajrzy >>>KLIK<<<). Religia powinna być nauczana w salkach katechetycznych, które znajdują się przy plebanii czy kościele tak, jak było kiedyś. Rodzice powinni troszczyć się o to, aby dziecko uczęszczało na takie zajęcia, jeśli chcą wychować je w swojej wierze, a księża/katecheci powinni robić wszystko, aby te lekcje były ciekawe i dawały dzieciakom jak najwięcej wiedzy.

W szkołach mogłyby zostać zajęcia o tematyce religijnej, ale takie, które traktują o różnych wierzeniach. Nie każdego to interesuje, ale podstawowe wiadomości przydadzą się każdemu - tak samo, jak każdy uczy się zarówno przedmiotów ścisłych, jak i humanistycznych.

A co Wy o tym wszystkim myślicie? Zapraszam do komentowania!

piątek, 19 lipca 2013

"Dzień ten będzie dla was dniem pamiętnym i obchodzić go będziecie jako święto dla uczczenia Pana."

Ciągle tylko chrześcijaństwo i chrześcijaństwo... A to nie jest blog niebanalnie o chrześcijaństwie tylko niebanalnie o religii. Dlatego dziś postanowiłam się zająć tematem z zakresu judaizmu - w tej notce przedstawię zwięźle informacje o Święcie Pesach.

Święto Pesach upamiętnia jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach Narodu Wybranego: wyjście Żydów z Egiptu w XIII wieku przed naszą erą. Przez ponad czterysta lat  Żydzi cieszyli się swobodą, mieszkając w Egipcie. Uległo to zmianie za panowania faraona Ramzesa XII, który podjął budowę potężnych warowni i zamienił Żydów w niewolników, aby zyskać nowych robotników do pracy przy budowlach. Jak mówi Biblia, Naród Wybrany podjął ucieczkę z kraju pod przewodnictwem Mojżesza. Ten heroiczny wyczyn poprzedzony był wydarzeniami, które określane są mianem "plag egipskich". Było ich dziesięć, a ostatnia z nich to śmierć wszystkich pierworodnych. Plaga ta nie dotknęła jednak Żydów, ponieważ Bóg nakazał im pokropić krwią jednorocznego baranka drzwi i progi swoich domów. Anioł Śmierci omijał te domy. Żydzi zjedli pospiesznie baranki, do których należała krew i wyruszyli w drogę. Pesach jest pamiątką tych niezwykłych wydarzeń.


Najważniejszą częścią tego święta była wieczerza spożywana pierwszego dnia, po hebrajsku "seder" (porządek). Nazwa wywodzi się od tego, że na stole w określonym porządku musiały się znaleźć określone potrawy, a liturgia wieczoru sprawowana była zgodnie z "hagada szelpesach" (historią wyjścia Izraelitów z Egiptu).            


Te potrawy to:

trzy mace (placki z niekwaszonego ciasta, to jest mąki i wody, bez drożdży i żadnych dodatków) symbolizujące po kolei: kapłanów, lewitów i lud;

– zeroa: pieczony barani udziec, który ma przypominać ofiary paschalne składane w Świątyni Jerozolimskiej;

– maror i karpas: gorzkie zioła przypominające niewolę egipską;

– bejca: pieczone jajko posypane popiołem, symbolizujące zbiorowy los narodu, płodność i siłę przetrwania;

– charoset: surówka z tartych jabłek, kruszonych migdałów, orzechów i wina, która przypominając swoim wyglądem glinę symbolizuje materiał budowniczy, z jakiego korzystali żydowscy niewolnicy przy budowie w Egipcie

– duży kielich stojący na środku stołu przeznaczony dla proroka Eliasza.

Ponadto przy każdym nakryciu stawiano kieliszek, który służył do spełniania czterech toastów symbolizujących cztery zapowiedzi, które usłyszał Mojżesz od Jahwe ("i wywiodę", "i wybawię", "i uwolnię", "i przyjmę[was]").


Uczta  zaczynała się od "kiduszu", czyli poświęcenia wina i wypicia pierwszego z wyżej wspomnianych toastów. Potem następowało umycie rąk, a następnie pobłogosławienie "karpasu". Każdy z uczestników zjadał go po wcześniejszym zamoczeniu w wodzie. Po tym prowadzący wieczerzę (głowa rodziny) błogosławił macę i zaczynał czytać Hagadę. Po czytaniu następował drugi toast. Pojawiała się kolejna opowieść o dziejach Narodu Wybranego zakończona kolejnym obmyciem rąk i pobłogosławieniem kolejnej macy, którą zjadano z "maror". Po tym przychodził czas na główną ucztę, która kończyła się przed północą. Wypijano trzeci kielich wina, odmawiano modlitwy dziękczynne oraz śpiewano hymny. Kiedy następował moment ostatniego toastu unoszono kieliszki i trzykrotnie powtarzano "ba-szana ha-baabi-Jeruszalajim" (w przyszłym roku w Jerozolimie), co wyrażało wiarę w nadejście Mesjasza. W następnej części wieczoru opowiadano zagadki, wyliczanki i grano w różne gry. Tak kończył się seder.

piątek, 12 lipca 2013

Pismo Święte sobie przeczy?

Od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewne zagadnienie i postanowiłam napisać o tym notkę (tak, znowu będzie trochę czepiania się). Jednak zanim przejdziemy do tego, co chcę Wam przekazać, wykonajcie, proszę, ten test: >>>KLIK<<<

Test zrobiony? I jak Wam poszło? Jesteście złymi ateistami czy świętymi katolikami?

Otóż, tego testu nie da się zaliczyć. Jest skonstruowany tak, abyśmy zawsze wybierali złą odpowiedź. Dlaczego? Ma on na celu pokazać, że Pismo Święte przeczy samo sobie. Podejrzewam, że miał to być mocny cios w chrześcijan. Widziałam jak ateiści posługiwali się tym testem i aż bili radością i komentarzem "ateiści 1:0 chrześcijanie".

Do tego dochodzi jeszcze ten artykuł: >>>KLIK<<< Możecie w nim przeczytać o nakazach i zakazach biblijnych, które są łamane nawet przez ludzi wierzących.

Ok, nie chcę tu powiedzieć, że ateiści to złe, podstępne dupki i trzeba ich wyeliminować. Jednak, jeśli już ktoś chce "zadawać ciosy" to niech to robi z sensem i z merytoryczną wiedzą.

Wszystko rozchodzi się o dwa problemy: 1. Pismo Święte samo sobie przeczy; 2. chrześcijanie stosują wybiórczo nakazy i zakazy z Biblii.

Oba te zagadnienia można połączyć. Sprawa bowiem wygląda następująco:

Pismo Święte tylko pozornie sobie przeczy. Należy pamiętać, że poszczególne fragmenty były tłumaczone w różnych okresach i przez rożne sposoby. Dlatego czasem czytamy o occie podanym Jezusowi, a gdzie indziej o tym, że Chrystus otrzymał wino zaprawione goryczą. Poza tym, księgi mają różnych autorów. Nawet sam Pięcioksiąg, który przypisywany jest Mojżeszowi - według badań - nie został napisany przez jedną osobę. W takich przypadkach trudno oczekiwać ścisłości w każdym najmniejszym calu. Poza tym, owe teksty nie są jakimiś świeżynkami. Przeszły już wiele tłumaczeń. Nawet teraz, jeśli porównamy tłumaczenia z różnych wydawnictw, możemy przeczytać co innego mimo że czytamy dokładnie ten sam fragment. Języki hebrajski i aramejski wcale nie są łatwymi językami, a i greka obfituje w słowa, które można tłumaczyć na wiele sposobów.

Teraz druga sprawa. Łatwo można zauważyć, że słowa Jezusa różnią się od słów zawartych w Starym Testamencie (chociażby nakaz składania ofiar ze zwierząt w Starym i zakaz ich składania w Nowym). Dlaczego? Otóż zasady starotestamentowe tyczyły się wyłącznie Narodu Wybranego. Były takie, a nie inne ze względu na ich zwyczaje, ich przekonania, rozmieszczenie geograficzne. Dlatego możemy przeczytać np. o nakazie wykonania płotu na dachu (który został wymieniony we wspomnianym wcześniej artykule) - Żydzi wiele czasu spędzali na dachach swoich domów, dlatego to naturalne, że potrzebny im był tam płot. Poza tym, Naród Wybrany - jak sama nazwa wskazuje - czuł się narodem wyjątkowym, dlatego Żydzi podkreślali swoją indywidualność, np. poprzez zapuszczanie brody.

Nie będę tu mówić o kwestii żydowskiej i ich trzymaniu się nakazów i zakazów, ponieważ podane wcześniej test i artykuł dotyczą chrześcijan. Jeśli chodzi o wyznawców tej religii, to powinni oni słuchać słów Jezusa, a nie kierować się tym, co napisano w Starym Testamencie. W momencie swojej śmieci na krzyżu, Jezus wypowiedział słowa Wykonało się, które mówią nie tylko o tym, że odpuszczone zostają grzechy, ale także o tym, że kara, którą ponosił Naród Wybrany, została zmyta i powstaje całkiem nowa religia, z nowymi zasadami. Dlatego cytowanie Starego Testamentu jako argumentacji w rozmowie na tematy chrześcijańskie mija się z celem.

Nie jestem zwolennikiem kierowania się listami apostołów, wolę polegać tylko na słowach Jezusa, ale jeśli potrzebujecie jakiegoś dodatkowego cytatu, to znajdziecie takowy właśnie wśród pism Pawła: A przecież kresem Prawa jest Chrystus, dla usprawiedliwienia każdego, kto wierzy. (Rz 10, 4), Do czasu przyjścia wiary byliśmy poddani pod straż Prawa i trzymani w zamknięciu aż do objawienia się wiary. Tym sposobem Prawo stało się dla nas wychowawcą, [który miał prowadzić] ku Chrystusowi, abyśmy z wiary uzyskali usprawiedliwienie. Gdy jednak wiara nadeszła, już nie jesteśmy poddani wychowawcy. (Ga 3, 23-25), Pozbawił On mocy Prawo przykazań, wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch [rodzajów ludzi] stworzyć w sobie jednego nowego człowieka,
wprowadzając pokój.
(Ef 2, 15)

Spotkałam się z zarzutem, że jeśli chrześcijanin ma odrzucić nakazy i zakazy ze Starego Testamentu, to musi też odrzucić Dziesięć Przykazań. Nic podobnego. Jezus nie odrzucił Dekalogu, utrzymał go. Widać to nawet w dobrze wszystkim znanym słowach Chrystusa: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy (Mt 22, 36-40) Wszystkie z Dziesięciu Przykazań mieszczą się w owych dwóch.

A czy Wy macie coś do dodania w tej sprawie? Zapraszam do komentowania!

piątek, 5 lipca 2013

Jestę gwiazdo, zeżrę wafla, dostanę laptoka

Sezon komunijny już za nami i nie wchodzę teraz idealnie w temat, ale to o czym chcę napisać, nurtuje mnie już kilka lat, a apogeum nastąpiło kiedy zobaczyłam to zdjęcie:


Jednym z komentarzy pod nim było zdanie, które widnieje w tytule tej notki. Wybrałam je, ponieważ idealnie oddaje sens dzisiejszej uroczystości przystąpienia po raz pierwszy do Komunii Świętej. Ale zacznijmy od początku...

Owa uroczystość jest typowo katolicka. Wszystko zaczęło się od Soboru Laterańskiego IV (1215 r.), kiedy to ustalono, że do Komunii będą dopuszczane dzieci dopiero, kiedy wejdą w wiek rozeznania (czyli będą potrafiły odróżnić zwykły chleb od Chleba Eucharystycznego). Po 1910 r. papież Pius X wprowadził "wczesną Komunię" - Ciało Chrystusa mogły przyjmować dzieci już nawet w wieku 5-7 lat.

Jednak w Polsce ta sprawa wyglądała inaczej. Do 1420 r. Komunia Święta była wiązana z sakramentem chrztu. Wiek rozeznania przyjął się u nas z dużym opóźnieniem. Powszechnym wiekiem były lata pomiędzy 10. a 12. rokiem życia (czasem nawet 14.). Wiek rozeznania przyjął się dopiero w XVIII w. (był to 7. rok życia) i tylko w diecezji łuckiej. Wspomniana wcześniej "wczesna Komunia" nie zdobyła w Polsce uznania. Obecnie dzieci po raz pierwszy przyjmują Komunię Świętą w wieku 9-10 lat.

Skoro już Kościół Katolicki wprowadził taką uroczystość, to powinno to być wielkie duchowe przeżycie. Niestety, coraz częściej robi się z tego wielką imprezę. I to mnie wkurza. Nawet bardzo.

Niekiedy dzieci przystępują do tej uroczystości ubrane w alby. Niekiedy wprowadzona zostaje zasada "hulaj duszo, piekła nie ma". Rodzice prześcigają się w ubieraniu swoich dzieci. Do tego dochodzą jeszcze fryzury, film, zdjęcia, kwiaty, przyjęcie i - co najważniejsze - prezenty. Oto szacunkowe wydatki pierwszokomunijne:
-sukienka: 150-500zł
-garnitur: 200-600zł
-wianek: 45zł
-rękawiczki: 30zł
-książeczka, różaniec, świeca: 60-100zł
-buty: 50-100zł
-film: 30-60zł
-sesja fotograficzna: 100zł
-przyjęcie w restauracji: 50-250zł od osoby

Chciałoby się powiedzieć "możliwość przystąpienia do Komunii Świętej - bezcenna".

Oczywiście nie można zapomnieć o prezentach. Dzieciaki na nie czekają, rodzice przecież nie mogą ich zawieźć! Jako prawdziwa fashionelka (komunionelka?), przedstawię Wam trendy minionego sezonu:
1. iPad - niech Twoje dziecko będzie jak papież Franciszek i też ma takie urządzenie!
2. Xbox lub PS3 - najlepiej z jak największą ilością gier, kontrolerami ruchu i najnowszymi bajerami (Twoje dziecko nie może być gorsze od tego Bartka z klatki obok!)
3. laptop - żeby spokojnie mogło poznawać świat fejsika i zbierać jak najwięcej "lubię to!" (bez tego będzie nikim w grupie swoich rówieśników)
4. aparat cyfrowy - oczywiście "luszczanka", najlepiej reklamowana przez jakąś gwiazdę
5. rower - już stary prezent, ale teraz jest "bum!" na zdrowy styl życia, więc na pewno pomożesz swojemu dziecku w akceptacji przez środowisko, jeśli kupisz mu taki prezent
6. quad - zaszalej, Pierwszą Komunię obchodzi się tylko raz! (jeśli jesteś z dalszej rodziny lub nie jesteś spokrewniony, to uważaj - za taki drogi prezent musisz zapłacić podatek!)

Jakiekolwiek duchowe przeżycie jest zepchnięte na dalszy plan (o ile w ogóle występuje). Zrobiła się z tego wielka impreza, gdzie każdy ma szansę pokazać, że jest lepszy od innych. Dzieci myślą tylko o prezentach. To wszystko mija się z celem. Żeby jeszcze te prezenty miały jakikolwiek związek z uroczystością. No, ale tak - przecież na iPada można zrzucić aplikację z Pismem Świętym, co nie?

Księża nie są lepsi. Co rusz słyszy się o tym, że jakieś dziecko nie zostało dopuszczone do Komunii, bo jest chore albo pochodzi z domu dziecka. Poza tym, stosuje się coś takiego jak "indeksy" - tam dzieci zbierają podpisy, że uczestniczyły we mszach świętych i innych nabożeństwach. No i po cholerę? Czy nie lepiej byłoby przedstawiać zasady wiary i zachęcać je do uczęszczania w nabożeństwach, niż stać nad nimi jak kat? Oczywiście, wkład rodziców jest równie ważny. Jeśli oni nie dadzą przykładu i nie nauczą go tego "świata", to dziecko niekoniecznie będzie chętne do chodzenia do kościoła.

Podsumowując, skoro już jest coś takiego jak uroczystość Pierwszej Komunii Świętej, to warto by było zadbać o to, żeby miała ona wymiar duchowy. Drogie prezenty, piękne stroje i impreza w restauracji w ogóle nie powinny mieć miejsca. Wszystkie dzieci powinny mieć jednakowe alby, prezentem powinna być co najwyżej Biblia, a jeśli chodzi o imprezę... skoro zjechało się pół rodziny, a ty nie masz gdzie ich pomieścić w domu, to nie martw się - nie spłoniesz w piekle za zorganizowanie poczęstunku w restauracji. Tylko niech to będzie jakiś obiad, a nie wielka popijawa.

Właśnie! Przypomniało mi się, jak wchodziły uroczystości Pierwszej Komunii w soboty, zamiast w niedziele. Usłyszałam rozmowę dwóch mam. Jedna z nich powiedziała: Ja to się cieszę, że to będzie w sobotę. Bo jak się wszyscy schleją, to jak wrócą do domu? A tak zostaną, bo następnego dnia nie trzeba iść do pracy. Boże, widzisz i nie grzmisz! (chociaż pewnie grzmisz, tylko wszyscy mają to w dupie) Popijawa po przyjęciu po raz pierwszy Komunii Świętej. Cudownie! No bo przecież Jezus też pił na weselu w Kanie!

Chyba robię się za bardzo upierdliwa... ;)

A jakie jest Wasze zdanie? Co myślicie o tej całej sprawie? Zapraszam do komentowania!

piątek, 28 czerwca 2013

Ostatni prorok Starego Testamentu

Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. (Mt 11, 9-11)

Jako, że w poniedziałek (24 czerwca) w kościołach katolickim i prawosławnym, obchodzone jest wspomnienie Jana Chrzciciela, trochę informacji o tej postaci. Na początek mała ciekawostka: wszyscy święci mają swoje wspomnienie w rocznice swojej śmierci, natomiast Janowi przypisano jego dzień w rocznicę urodzin (chociaż dzień jego śmierci - 29 sierpnia - również jest obchodzony).

Jan Chrzciciel urodził się pół roku przed Jezusem (stąd data 24 czerwca), był synem żydowskiego kapłana Zachariasza i Elżbiety, która była ciotką Maryi, matki Jezusa. Jego narodziny były zwiastowane Zachariaszowi przez archanioła Gabriela, kiedy kapłan pełnił służbę w Świątyni Jerozolimskiej.

Po śmierci rodziców, Jan rozpoczął życie pustelnika. Bardzo prawdopodobne, że spotkał wtedy esseńczyków (jedno z żydowskich stronnictw religijnych), jednak nie wiadomo czy został ich członkiem (jego nauczanie nie jest takie samo, jak nauczania esseńczyków).

Kiedy skończył 30 lat, wolno mu było występować publicznie i nauczać, co zaczął robić nad rzeką Jordan, czasem przenosząc się w inne miejsca. Głosił przybycie Mesjasza (sam był nim nazywany, ale zaprzeczał jakoby miałby nim być). Mówił, że nie wystarczy być członkiem Narodu Wybranego, aby zostać zbawionym - potrzebna jest wewnętrzna zmiana, pokuta. Symbolem rozpoczęcia zmian był chrzest, którego Jan udzielał chętnym. Udzielił go także Jezusowi (od czego zaczęło się nauczanie Chrystusa). Wtedy Jan usunął się w cień.

Wtedy wezwał go do siebie Herod II Antypas (syn Heroda Wielkiego, tego od rzezi niewiniątek), ponieważ bardzo zainteresował się jego naukami. Jednak się przeliczył, ponieważ zamiast pięknych nauk od Jana, otrzymał od niego upomnienie. Jan potępiał to, że Herod wziął żonę swojego brata za własną. Władca kazał aresztować Chrzciciela. W dniu swoich urodzin, zauroczony pięknem córki swojej żony, obiecał dać jej wszystko czego zapragnie. Ta, po konsultacji z matką, zażądała głowy Jana Chrzciciela na tacy. Herod spełnił prośbę.

Według tradycji chrześcijańskiej i muzułmańskiej, grób Jana Chrzciciela znajduje się w Wielkim Meczecie Umajjadów w Damaszku. W Charmie Chrystusa Zbawiciela w Moskwie znajduje się jego poczerniała prawa ręka, nazywana Prawicą-która-ochrzciła-Pana (przez wieki była to główna relikwia zakonu joannitów). Jego relikwie można spotkać na całym świecie, nawet w Polsce, np. w kościele św. Jana Chrzciciela w Gnieźnie.

Jan Chrzciciel jest przez chrześcijan uznawany za ostatniego biblijnego proroka przed nadejściem Chrystusa. Mandejczycy uznają go za największego z proroków. Muzułmanie uznają go za jednego z proroków, poprzednika Jezusa i Mahometa.

Co myślicie o tej postaci? Chcielibyście dodać coś jeszcze do życiorysu Jana? Zapraszam do komentowania!

piątek, 21 czerwca 2013

Polityka religii, religia polityki

Ostatnio dużo się mówi o prawie boskim. Wszystko zaczęło się od wypowiedzi kardynała Stanisława Dziwisza, który w swojej homilii w dniu Bożego Ciała powiedział, że prawo Boże powinno stać ponad prawem stanowionym przez ludzi. Do tego doszła jeszcze "kontrowersyjna" wypowiedź naszego prezydenta, a dookoła krąży jeszcze wiadomość o staraniach muzułmanów do wprowadzenia w Polsce szariatu. Jakby to powiedziała moja koleżanka: łohoho, szaleństwo!

Zacznijmy od starcia Dziwisz vs. Komorowski. Fight!

1 czerwca prezydent przyjechał na spotkanie młodzieży w Lednicy. Został zapytany przez jednego z uczestników tego spotkania czy "w sporach światopoglądowych można na niego liczyć". Pytanie nawiązywało do wcześniej wspomnianej homilii kardynała Dziwisza. Pan prezydent odpowiedział tak: Prawo Boże jest różnie rozumiane przez różne wyznania; żyjemy w świecie zróżnicowanym, nie ma jednego prawa Bożego. Są różne punkty widzenia ludzi zaangażowanych religijnie na wiele istotnych spraw społecznych. Uważam, że trzeba pilnować zasady ścisłego rozdziału pomiędzy państwem a Kościołem. Byle był to rozdział przyjazny.

I olaboga, zrobiła się wielka afera! Prezydenta posądzono o herezję, młodzież obecna na spotkaniu podobno była wielce oburzona, posłowie rozwodzą się nad tym jakie to było niepoprawne (czy oni nie mają lepszych rzeczy do roboty?).

Nie rozumiem po co to wszystko. Po pierwsze, Polska nie jest państwem wyznaniowym. Po drugie, nawet gdyby była, to istnieje coś takiego w chrześcijaństwie jak rozłam religii od państwa (piszę o chrześcijaństwie, ponieważ dyskusja rozgrywa się na scenie katolickiej). Prezydentowi zarzucono niewiedzę, a ja na to mówię: panowie posłowie, panie posłanki (kurcze, tu jest strach pisać żeńską formę, bo Pawłowicz by mnie okrzyczała mówiąc, że jest "posłem"), władze kościelne: zalecam uważniejsze czytanie Pisma Świętego!

Przytoczę, na pewno wszystkim dobrze znaną, wypowiedź Jezusa: Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga. (Mt 22, 21) W chrześcijaństwie już od początku istniało coś takiego jak niepowiązanie praw Bożych z prawami państwowymi. Apostołowie namawiali od samego początku do bycia wiernymi swojej ojczyźnie, pozostając równocześnie wiernym Bogu. Oczywiście, nie chodzi tu o to, że jeśli prawo w Polsce nakazuje zabijać każdego, kto krzywo na nas spojrzy, to my mamy wbrew naszej wierze łazić po ulicy i mordować ludzi (to już jest sprawa sumienia, moralności, wiary...). Tutaj chodzi o to, że nie powinno być czegoś takiego jak prawo boskie rządzące państwem. Apostołowie, podczas swojej ewangelizacji pogan, byli przeciwko przyjmowaniu przez nich Prawa, którego tak kurczowo trzymali się Żydzi (oczywiście, na początku były z tym pewne problemy: 1.trudność w zaakceptowaniu tego, że można być chrześcijaninem, nie będąc Żydem; 2.trudność pogan w rozdzieleniu religii od państwa).

Teraz sprawa szariatu. Kontrowersje wywołała wypowiedź Nezara Charifa, imama z warszawskiej gminy muzułmańskiej: Szariat jest taki sam dla wszystkich i dlatego jest lepszy niż polskie i europejskie prawo.. Całą sprawę skomentował Musa Czachorowski, członek Muzułmańskiego Związku Religijnego w Polsce: Muzułmanie w Polsce funkcjonują od ponad 600 lat i żadne prawo polskie nigdy nie zmuszało nas do działania niezgodnego z zasadami islamu. Czachorowski przyznał również, że wypowiedź Charifa zszokowała polskich wyznawców islamu. Sam Charif twierdzi natomiast, że jego wypowiedź została źle zinterpretowana (wywiad był prowadzony w języku angielskim).


Nie będę bardziej zagłębiać się w sprawy islamizacji, nie w tej notce. Chcę tylko pokazać, że Kościół Katolicki uważa, że ma monopol na wydawanie zasad. Jako chrześcijanka, na pewno trzymam się zasad swojej religii, ale są to zasady chrześcijańskie, a nie katolickie. Kościół Katolicki wypaczył chrześcijaństwo, co można dostrzec chociażby w tym przypadku. Władze kościelne i zagorzali katolicy bardzo chcą aby Polska była państwem wyznaniowym, powołując się na wyższość prawa Boga, ale zapominają, że dla muzułmanów ich prawo też jest prawem Boga. Spotykają się tu dwie kultury i państwo powinno umożliwić im spokojną egzystencję. Spokojną! Zacytuję słowa, które ostatnio usłyszałam: Możesz nawet wierzyć w to, że kamienie mają boską moc, dopóki nie będziesz we mnie nimi rzucać. Możemy się namawiać do zmiany religii, możemy rozmawiać o naszych poglądach, możemy żyć w pokoju i państwo powinno nam to umożliwić poprzez zasadę ścisłego rozdziału pomiędzy państwem a religią.

A co Wy myślicie o tej sprawie? Jakie jest Wasze zdanie? Może znacie jakieś przykłady, które wpasowałyby się w temat tej notki? Zapraszam do komentowania! :)

piątek, 14 czerwca 2013

Jeden Bóg x3

Pomysł na dzisiejszą notkę otrzymałam od mojej koleżanki. Martyna, cieszę się, że czytasz mojego bloga! ;) Już rozmawiałyśmy na ten temat, ale pozwolę sobie przedstawić tutaj wyniki naszej konwersacji :)

Ok, poznajcie zarzut Martyny:

Dlaczego Bóg posłał Jezusa na ziemię? Dlaczego on sam nie zstąpił i nie przyjął tego cierpienia? Dlaczego pozwolił własnemu synowi tak cierpieć? Przecież wiedział co go czeka, czy to nie tchórzostwo?

Jak widać, jesteśmy w temacie Trójcy Świętej. Oj, zapowiada się długa notka ;)

Ok, Martyna stwierdziła, że Bóg zesłał Jezusa po to, aby zginął człowiek a nie Bóg, ponieważ Bóg jest nieśmiertelny i Jego śmierć nie miałaby sensu, ponieważ i tak by nie umarł. Jak to napisała: Skoro wiesz, że jesteś nieśmiertelny, to strzał w klatę zrobi z ciebie bohatera? 

Jest w tym pewien sens. W końcu to tylko ludzka powłoka zginęła. Ale po kolei. Tak naprawdę, to nie powinnam ruszać tego tematu, ponieważ sprawa Trójcy Świętej jest czymś, czego ludzki umysł nie potrafi ogarnąć. Mogłabym zapisać tony papieru, a i tak nie wyjaśniłabym jak to jest, że są trzy osoby, a jednak jedna.

Kiedy myślimy o Trójcy Świętej, to od razu widzimy zestawik: stary dziadek, młody Jezus i latająca dookoła gołębica. Tylko czemu? Przecież Duch Święty to tylko nazwa. To tak, jakbyśmy dostali od Boga moc zrozumienia, moc nauczania, moc patrzenia, słuchania. 

A co, jeśli Syn Boży to też tylko nazwa? W Starym Testamencie Synami Bożymi nazywano aniołów, władców z dynastii Dawidowej, a nawet cały Naród Wybrany. Syn Boży znaczy wybraniec Boga. Dopiero później przypisano to do Mesjasza. Tyle tylko, że Jezus nazywał się Bogiem. I to już im nie pasowało do Mesjasza.

Dlaczego w takim razie Jezus tak często mówi o swoim Ojcu? Może właśnie po to, żeby pokazać, że to On jest tym Mesjaszem. Skoro Syn Boży kojarzyło się z Mesjaszem, to Jezus mógł użyć ten nazwy, aby dać znak ludziom, że to właśnie On nim jest. No i miał też ludzką powłokę. Może, gdy zwracał się do Boga w Niebie, to mówił do swojej boskiej części? We Władcy Pierścieni, Smeagol mówi do pierścienia, którego uosabia Golum. Wygląda to, jakby rozmawiały ze sobą dwie postacie. Może właśnie dlatego Jezus na krzyży powiedział Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? (Mt 27, 46) Istnieje też teoria, że Jezus cytował psalm, dziś znany nam jako Psalm 22 (możecie go przeczytać >>>TUTAJ<<<). Miał w ten sposób ostatecznie potwierdzić, że jest Mesjaszem.

Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty, to jedno i to samo. To są tylko nazwy. Jest Jeden Bóg, a my nazywamy Jezusem Jego ludzką powłokę i w gruncie rzeczy też Jego samego. Duch Święty to nie żadna gołębica latająca nad głową Boga. Ptak to symbol, symbol boskiej cząsteczki pozwalającej nam zrozumieć Słowo Boże i głosić je (o matko, ale zaleciało gnostycyzmem). 

I to by chyba było na tyle. Jednak nie rozpisałam się tak bardzo, jak myślałam ;)

Martyna, jeszcze raz dzięki za temat na notkę!

A Wy? Co odpowiecie Martynie? Czekam na komentarze :)

  

piątek, 7 czerwca 2013

Proszę mi nie wmuszać zbawienia!

Długo zastanawiałam się czy napisać o tym notkę. Przyznam, że jestem załamana całym tym zamieszaniem, które wynikło ze sprawy, którą za chwilę opiszę. Idąc tym tropem, powinnam pominąć ten temat, żeby nie dokładać drwa do paleniska, ale... chyba nie byłabym sobą, gdybym nie skomentowała tej sprawy.

O co chodzi? O, głośną już, homilię papieża Franciszka, którą wygłosił 22 maja 2013 r. Kazanie odnosiło się do tego oto fragmentu ewangelii:

Apostoł Jan rzekł do Jezusa: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami».
Lecz Jezus odrzekł: «Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie.
Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami».
(Mk 9, 38-40)

No i o co ta afera? O to, że ludzie podłapali stwierdzenie, które rzekomo wygłosił papież: według niego wiara w Jezusa Chrystusa nie jest konieczna do zbawienia, potrzebne są tylko dobre uczynki.

Media nagłośniły sprawę, zrobił się wielki "bum!". A czemu? Ponieważ katolicy oburzyli się, że oni - jako ludzie wierzący - nie będą dzielili zbawiennego losu z "jakimiś ateistami". Z kolei ateiści głośno powiedzieli, że nie życzą sobie, aby ktoś im wmawiał, że zostaną zbawieni, bo oni zbawieni być nie chcą (przez to, że w owo zbawienie nie wierzą).

Tymczasem spójrzmy na słowa wygłoszone przez Franciszka:

„Pan nas stworzył na swój obraz i podobieństwo i jesteśmy wizerunkiem Pana – mówił Papież. – To On czyni dobro, a my wszyscy mamy w sercu to przykazanie: czyń dobro, nie czyń zła. Wszyscy. «Ale proszę księdza, on nie jest katolikiem! Nie może czynić dobra!». Owszem, może. Nawet powinien. Nie tyle może, co wręcz musi, bo ma w sobie właśnie to przykazanie! «No, proszę księdza, ale ten to nie jest nawet chrześcijaninem, nie może czynić dobra!». Owszem, może. Ma to czynić. Natomiast takie myślenie zamknięte, że nie da się czynić dobra poza nami, jest murem, który prowadzi do wojny, a nawet do tego, co niektórzy wymyślili w dziejach: do zabijania w imię Boga. A to po prostu jest bluźnierstwo. Mówienie, że można zabijać w imię Boga, jest bluźnierstwem”.
Tymczasem czynienie dobra nie jest kwestią wiary – przypomniał Papież. To rodzaj dokumentu tożsamości, jaki Bóg Stwórca nam wszystkim zostawił, czyniąc nas na swój obraz i podobieństwo.
„Pan odkupił nas wszystkich przez krew Chrystusa – przypomniał Ojciec Święty. – Wszystkich, nie tylko katolików. A czy i ateistów? Tak, również ich. Wszystkich! I ta krew czyni nas dziećmi Bożymi pierwszej kategorii. Zostaliśmy stworzeni jako dzieci na obraz i podobieństwo Boże, a krew Chrystusa odkupiła nas wszystkich. I my wszyscy mamy obowiązek czynienia dobra. I myślę, że to przykazanie czynienia dobra to dobra droga do pokoju. Jeśli my, każdy z osobna, czynimy dobro drugim, spotykamy innych w czynieniu dobra i powolutku tworzymy tę kulturę spotkania, której tak bardzo potrzebujemy. «Ależ proszę księdza, ja jestem niewierzący, jestem ateistą!» Czyń dobro – tam się spotkamy!”.

Przepraszam bardzo, ale gdzie tu jest napisane "ateiści idą do nieba"? Po pierwsze, Jezus wyraźnie powiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we mnie wierzy ma życie wieczne. (J 6, 47), Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J 3, 16) Nie mówcie mi, że papież nie zna tych słów. Ale nawet nie o to chodzi, bo... po drugie, Franciszek mówił o tym, że wszyscy zostaliśmy odkupieni przez śmierć Jezusa (bo to prawda, czy Wam się to podoba, czy nie - Jezus umarł za nasz wszystkich, bo wszyscy jesteśmy Dziećmi Bożymi) oraz o tym, że jako istoty stworzone na obraz i podobieństwo Boga, mamy czynić dobro. Papież nie powiedział nic w stylu "zalicz kilka dobrych uczynków i dostaniesz wejściówkę do nieba". To nie jest konkurs w stylu "zbierz 10 kuponów, a dostaniesz zbawiony".

Skąd więc takie oburzenie?  Myślę, że z tego końcowego fragmentu: Czyń dobro - tam się spotkamy! Tyle tylko, że to "tam" nie oznacza w wypowiedzi papieża nieba. Zalecam uważniejsze czytanie: I myślę, że to przykazanie czynienia dobra to dobra droga do pokoju. Jeśli my, każdy z osobna, czynimy dobro drugim, spotykamy innych w czynieniu dobra i powolutku tworzymy tę kulturę spotkania, której tak bardzo potrzebujemy. Papieżowi chodziło o spotkanie w czynieniu dobra, a nie o spotkanie w niebie!

Ok, rozumiem, dziennikarze znaleźli sensację. Katolicy uwielbiają się wywyższać, więc ich reakcja też nie jest zaskakująca. Ateiści poczuli się dotknięci... ok, pomińmy tę kwestię. No ale jak władze Watykanu mogą poprawiać papieża?! Jak w ogóle taka sytuacja jest możliwa? Ok, wynikło nieporozumienie, mogli mu powiedzieć, żeby na następnej homilii wytłumaczył się z tego. Mogli też po prostu zostawić tę sprawę. Ale jak można podważyć słowa Głowy Kościoła?! Nie twierdzę, że papież jest nieomylny (nikt nie jest), ale jest spoko gościem, lubię go i lubię to, co robi. A ci go jeszcze poprawiają... (jakby w ogóle mieli za co poprawiać).

Podsumowując: 1. nauka czytania ze zrozumieniem jest przydatna; 2. łatwo można zrobić z igły widły; 3. coś w organizacji władz Watykanu nie styka.

A co Wy na tę całą sprawę? A może jednak uważacie, że wiara nie jest potrzebna do zbawienia? Zachęcam do komentowania!